- Rose, proszę... - powiedziałem nie odstępując od mojej piły łańcuchowej.
- Ale...Ale ona żadnego z was nie pokocha... Jeśłi któryś zabije drógiego... - odparła Rose.
Nagle usłyszałem głos Wolpyxa.
- A wiesz o co idzie tym razem? Nie wtrącaj się! - odparł mój przeciwnik. Mnie samego zamurowało... Przecież Rose to alfa! Jakieś zasady trzeba mieć! Te myśli przerwało mi myślenie na głos mogo wroga.
- Odejdź... Natychmiast! Bo będzie z tobą źle...! - mówił patrząc wściekle w kierunku zmienionej w kobietę Rose. Denerwował mnie coraz bardziej... To nasza sprawa! A on chce jeszcze wplątać w to innych! Nasza alfa ledwo żyła. Nie wiedziałem co robić. Wopyx stał się nieobliczalny - każde najmniejsze odłożenie broni może oznaczać koniec... Postanowiłem jednak najpierw rozwiać wszelkie wątpliwości Rose.
- Tak, bijemy się o Lykę... - powiedziałem podnosząc w górę moje narzędzie walki - ...Ale teraz róznież o stawkę więkrzą niż życie... - powiedziałem.
- A co to dokładnie...? - spytała Rose, do której podbiegła Sayona. Westchnąłem...
- Gdybyś znała naszą wcześniejszą przeszłość... - zacząłem, ale Wolpyx mi przerwał.
- ...Zabiłabyś go! - wrzasnął przeskakując ją. Potem dalej próbował sie na mnie nieudolnie rzucić. Ja kontyuowałem unikając ataków. Opowiadziałem jej w ten sposób całą historię o zabiciu matki Wolpyxa i Saraginy jakieś dwa lata temu. Teraz wiedziała, że walczymy o... Co tu tłumaczyć, to trzeba czuć, to trzeba wiedzieć... Mieć poczucie, że to słuszne, pragnąć tego.
- Sayona, zabierzesz stąd Rose? - spytałem. Wadera pokiwała głową. Ja pognałem wtedy prosto na Wolpyxa. Przycisnąłem go za szyję do drzewa. Saragina miała rację... On powoli przestaje czuć ból... Co robić?... Ta sytuacja zaczęła przerastać także mnie...
( Rose, oraz Wolpyx, jeśli łaskaw? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz