- Z Wolpyxem źle... Gadałem z jego siostrą... Podobno on ma jakąś
klątwę... I przy okazji ,,będzie łaknął krwi przez 24 godziny, nie
zginie, jesli straci własną, oraz nie będzie nic czuł''. Chociaż są na
takich sposoby... Ale kontrowersyjne...
- Ty czytasz moje myśli! - powiedziała Lyka. Pokiwałem głową.
- Ok, nie będę, ale po prostu Wolpyx i ja mamy poważną sprawę ^_^
- Ale... Najpierw dwa razy go łoisz, a teraz mu pomagasz? - powiedziała zdziwiona Lyka.
- No przecież swój honor mam! Nie muszę go lubić, ale należymy do jednej
watahy, i musimy jakoś żyć... - powiedziałem, a moja rozmóczyni znów
uśmiechnęła się.
Ja również się do niej uśmiechnąłem, a ona spuściła wzrok. Stanąłem tuż obok niej i szepnąłem do ucha:
- Idziemy na molo? - spytałem, by poprawić mojej miłości życia chumor.
Ona pokiwała niepewnie głową. Ruszyliśmy spokojnie przed siebie... Bez
pośpiechu... Zajęło nam to akurat tyle, że zaczęło zachodzić słońce.
Szliśmy cicho. Ciesząc się widokiem lśniącego śniegu, oraz perlistych
sopli jakby roztrzaskujących się ( bo były takie długie, że aż do ziemi
XD ), a jednak delikatnie spływających na ziemię... Widziałem już
molo... Było tu równie pięknie jak jakiś czas temu jesienią... Gdy
weszliśmy na nie, dalej byliśmy cicho... Czasami milcząc można wyrazić
więcej niż słowami... I nagle ja i Lyka tak po prostu zmieniliśmy się w
ludzi... Staliśy dalej bez słowa i wpatrywaliśmy się w kryształową,
zamarzniętą toń oświetloną pomarańczowymi refleksami zachodzącego
słońca. Spojrzałem Lyce w oczy. Delikatnie objąłem ją, delikatnie
przyciągnąłem do ciebie, po czym pocałowałem ją w jej karminowe usta...
Potem cicho odsunąłem się od niej uśmiechając się nieco tajemniczo, a
jednak jak zwykle - łobuzersko, szelmowsko... Pewnie zaraz da mi z
liścia, albo zrzuci z mostu, ale ja stałem tylko szczęśliwy, że ją
poznałem... Wpatrywałem się dalej w lód...
( Lyka?... H...Halo, słyszysz mnie? Ziemie woła Marsa XD... No dobra, ok, wrażenia, co zrobisz? Czy mi dowalisz? :P )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz