Czułem zapach obcych... Ludzi... Wolę być ostrożny w takich sytuacjach.
Sam więc przybrałem ludzką postać. Stałem chwilę w miejscu. Czułem
niebezpieczeństwo wszystkimi moimi zmysłami. Zamknąłem oczy starając się
intuicyjnie wszystko ocenić... Nagle usłyszałem strzał, który niósł się
echem po lesie. Potem kruki wzleciały z wrzaskiem w powietrze ( mieszka
ich tutaj dość dużo ). Ruszyłem przed siebie szybkim krokiem. Byłem
dość daleko od terenu watahy - wiadomo, powsinoga ze mnie. Potem
przyspieszyłem do biegu. W ludzkim ciele jest to bardziej męczące, ale
bezpieczniejsze. Biegłem coraz szybciej, aż na jednej polanie stanąłem
jak kołek wbity w ziemię i z przerażeniem stwierdziłem, że parę metrów
ode mnie stoją kłusownicy. Słyszałem jak mówili coś o białej waderze z
czarnymi przednimi łapami, uszami, oraz włosach z czarnym pasemkiem na
grzywce... To... ONI CHCIELI ZABIĆ ROSE? A puki co, to stoją ode mnie
jakieś pięć metrów! Zabić ich? Nie, to irracjonalny pomysł, do tej pory
nie nosiłem ze sobą granatów, strzelb, czy innej broni palnej. Szybko
schowałem się za pobliskie drzewo. Głupi tchórz ze mnie... W każdym
razie najważniejsze jest teraz znalezienie Rose... Zmieniłem się w wilka
i pobiegłem w stronę watahy. Nagle poczułem zapach alfy. Wolałem na
nowo zmienić się w wersję ,,Greill le'person'', bo kłusownicy mogą być
niedaleko. Nos mnie nie mylił. Jakiś kawałek ode mnie leżała Rose z
nabojem ze środkiem usypiającym w ramieniu. Doszedłem do niej spokojnie,
lecz nie ociągając się. Dobrze, że nie użyli ostrzejszej amunicji!
- Rose... - powiedziałem cicho klękając obok niej.
- Greill... - odparła, co zrzuciło mi kamień z serca... Do tej pory
miałem ubaw z patrzenia na wszelką na wpół żywą istotę, ale Rose za
bardzo lubiłem, żeby tańcować nad nią jak wariat z kosą. Byłem
zdezorientowany... Zawsze silna Rose... Dostała się kłusownikom. Cóż mi
zostało... Zrozpaczony wziąłem ją na ręce. Dźwiganie innych wilków w
mojej obecnej postaci jest znacznie wygodniejsze i szybsze... Gdy
widziałem już jaskinie w których mieszkamy, położyłem ją na ziemi. Coś
mi się przypomniało. Nie powinna specjalnie długo mieć wbitego tego
naboju, bo jest szansa, że cały ten środek narkotyczny jeszcze cały się z
tego nie wylał. Ostrożnie wyciągnąłem z jej ramienia to jedne z
najpaskudniejszych ludzkich narzędzi... Zatrzymałem to, bo mógł się
przydać do czegoś Terze. Bałem się o Rose... I o innych, bo skoro po
okolicy kręcą się myśliwi? Wziąłem ponownie Rose na ręce i wybrałem
nieco bardziej okrężną drogę do domku Terry, żeby wszyscy się nie
zbiegli i nie zagradzali mi drogi. Gdy przyszedłem do Terry oddałem alfę
pod jej opiekę i przystąpiłem do opowiadania całej historii. Terra
wysłuchała jednocześnie zajmując się Rose. Akurat skończyła, gdy
zakończyłem moją opowieść.
- Niedługo się obudzi, nic jej nie grozi, ale przez trzy dni nie powinna
wychodzić nigdzie za daleko... Najbardziej martwią mnie jednak ci
kłusownicy, co jak tutaj wpadną? - spytała.
- To nie będę taki miłosierny i skrócę ich o połowę tułowia lub głowę...
- odparłem wzruszając ramionami - ...Chyba się budzi... - dodałem
spoglądając na Rose.
( Rose? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz