niedziela, 27 stycznia 2013

Greill C.D. Lyki

- Sam już nie wiem... - odparłem i prawie zachłysnąłem się własną śliną - Chyba... Chyba Lostowi podoba się twój kapelusz! - powiedziałem uśmiechając się. Potem złapałem ptaka i oddałem Lyce jej kapelusz. - Będę musiał oduczyć go atakowania innych... - powiedziałem gładząc z uśmiechem jego pióra. Wieczór nadszedł szybciej, niż ja i Lyka mogliśmy się spodziewać. Gwiazdy świeciły... Jedna była szczególnie wielka i niebieska...
- Czy to... - zaczęła Lyka.
- Syriusz... - dokończyłem rozmarzonym tonem. Światło jakie biło od mojego feniksa nie tylko rozjaśniało ciemność... Ocieplało, więc nie trzęśliśmy się z zimna. Było pięknie... Widok jakby wyciągnięty ze snu... Z oczu Lyki można było wyczuć spokój i zadowolenie. Lubię, gdy się uśmiecha... Nagle zauważyłem, że niedaleko rośnie... Dziwna roślina, którą widziałem, gdy byłem mały. To wiecznie kwitnący krzew róży. Powiedziałem Lyce, żeby zaczekała chwilę... Sam poleciałem jak wariat na zbity łeb w stronę kwiatów. Prawie nie wyhamowałem przed nimi i wpadłem w kolce... Dobrze, że jednak udało się. Stałem nad krzakiem. Ta czerwień, ten zapach... Po chwili zacząłem delikatnie zrywać kwiaty... Miałem na to wenę, humor mi dopisywał... Tródno mi określić, co było przyczyna tak wieliej wesołości. Tak więc, gdy tylko miałem już odpowiednią ilość kwiatów ze sobą, wróciłem do mojej najcudowniejszej istotki i sypnąłem na nią od góry płatkami kwiatów. ( trwało to tak szybko, że tródno było dostrzec mnie lewitującego. Po chwili po prostu stałem z ogromnym bukietem kwiatów przed Lyką ). 
- Wow... - powiedziała zdziwiona - ...R...Róże w zimie? Zadziwiasz mnie... to takie... Takie słodkie... - powiedziała rozczulona. 

( Lyka? )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz