Dzień zapowiadał się zwyczajnie. Rano poszedłem na polowanie, później leżałem sobie na kamieniu i tu zaczyna się przygoda.
Zobaczyłem orła i próbowałem go zabić, a że umiem latać na pozór wydawało się to łatwe... na pozór bo takie nie było, ale wracając podleciałem do niego bliżej. Z każdym metrem był coraz większy. Aż stał się ogromny, ale się nie poddawałem i doleciałem tak blisko, że mnie złapał i zabrał mnie przymusowo na wielką górę do swojego gniazda, ale tam było jajek. Ten wielki orzeł chciał mną nakarmić swoje pisklęta, które za chwilę miały się wykluć. Orzeł nie zauważył, że mam skrzydła. Podczas gdy on pilnował jajek ja wzniosłem się w powietrze i odleciałem nie spostrzeżenie.
Gdy byłem już na terenie watahy szukałem Lucka szukałem go wszędzie tylko nie na zakazanych terenach. Nie miałem zamiaru tam go szukać.
Gdzieś tak po 3 godzinnym szukaniu napadł mnie wrogi wilk... i po co ja szedłem do lasu, ale wracając zadał mi prawie śmiertelny cios. Kolejny raz pomogły mi skrzydła, ale jak na złość ten wilk też umiał latać. Uciekałem ile sił w łapach i schowałem się na Polanie Tysiąca Westchnien w kwiatach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz