- Tak Rose, tak będzie... - oczy zaczęły mi błyszczeć na zielono i przywróciłem się do mojej jaskrawej postaci - Nareszcie jakaś godna przeciwniczka... - zaśmiałem się upiornie.
Obecnym przeszedł dreszcz po plecach. Czułem, jak rozbudza się we mnie ta piękna, mordercza, bezwzględna pasja.
- Zmienić kamień w szmaragd, srebro w złoto, śmierć w życie, a umiłowanie w nagrobek... To właśnie to, co powinni robić shinigami! - powiedziałem. Poniosło mnie tak, że zacząłem rozsiewać tę moją śmiertelną aurę nicości, w której dryfowały płomienie życia.
Zamknąłem oczy i siłą woli przywołałem płomień Eden. Oblizałem sobie usta. Zacząłem ją dręczyć... Wsadzałem palce w niebieski ogień i ściskałem, co musiało powodować u wroga przynajmniej zaburzenia w oddychaniu. W myślach powtarzałem mojej ofierze:
,,To już koniec skarbie, pamiętaj, śmierć się do ciebie uśmiecha, pamiętaj ladacznico...'' - uśmiechałem się pogardliwie w stronę płomienia. Nagle przyszła ta upragniona wizja. Stałem natchniony i widziałem co się dzieje. Ogarnęło mnie przerażenie, otrząsnąłem się i wszystko zniknęło. Dziewczyny odetchnęły z ulgą. Otworzyłem szerzej oczy.
- Rose, ona jest gdzieś w tym domu wśród nas... - powiedziałem.
< Rose, lub ktokolwiek z obecnych? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz