Usłyszałam śmiech. Odwróciłam się i zobaczyłam Eden. Miała w rece tan sam kawałek zelaza co w moim śnie. Wiedziałam o co jej chodzi. Stanęłam wyprostowana na przeciwko niej. Moi towarzysze nie wiedzieli o co chodzi. Jedyny Grell coś tam węszył. Coż w końcu to shiningami.
-No proszę. Znowu się spotykamy.-zachichotała Eden.
-Eden ty stara wiedźmo.-warknęłam.
-Wiesz o co mi chodzi, prawda? Wiesz co teraz zrobię?
-Zamnij się.-powiedziałam wyciagając sztylet z pochwy.-Nie podchodźcie. Jeśli komus ma się stać dzisiaj krzywda to tylko mnie.
-Tak nie podchodźcie człowieczki bo skończycie jak ona!-warknęła i rzuciła się na mnie. Walczyłysmy dobre pół godziny zanim mój sztylet trafił ja w policzek. Machnęła wtedy niedbale swoim orężem i zniknęła.
Spojrzałam na moje ręce. Na jednej z nich, od nadgarstka aż do łokcią ciągnęła się cienka szrama. Podeszłam do apteczki i wyjęłam co potrzeba. Nagle brzegi rany zrobiły się żółte. Szybko zalałam ją woda utlenioną, wzięłam do zdrowej reki bandarz i gazę i zapytałam z usmiechem:
-Pomoże mi ktoś to opatrzyć?
<To co? Pomoże ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz