- Do jasnej...!!! - wydusiłem i rąbnąłem na podłogę tego upragnionego strychu - Szlag, słabe deski... - syknąłem, bo teraz podłoga się pode mną zarwała i... Wpadłem jakiemuś facetowi krojącemu suchi na stół. O mało co nie wsadził mi noża w twarz.
- Konnichi-wa... - powiedziałem do przerażonego Japończyka z niewinnym uśmiechem.
Szczęka mu opadła.
- Idziesz ze mną... - zadecydował, chwycił mnie za rękę i ściągnął ze stołu. Do jasnej! Teraz walnąłem o betonową posadzkę. Za co!? Co się okazało? Facet wykopał mnie ciosem karate na zewnątrz.
- Nie tamtędy się wchodzi, naucz się zachowania młodzieńcze! - powiedział machając nożem. Uśmiechnąłem się.
- Człowieku, mogę cię zabić, jestem shinigami, kodeks nie zabrania mi mówienia kim jestem na prawdę... - wyciągnąłem piłę łańcuchową - ...Ciekawe, gdzie jest teraz mój kolega William... Pewnie gdyby tu był, to dostałbym jego kosą-sekatorem do drzew w łeb... - gdy tylko to powiedziałem usłyszałem za sobą dziwny świst i ten znajomy, władczy głos.
- Grellu Sutcliff, nadal używasz tej niesankcjonowanej i nie wpisanej w zarządzie, nielegalnej, fikuśnej piły? Wyrzucenie cię z kwatery głównej nic nie dało... - jednocześnie poczułem, jak dostaję w głowę zimną stalą.
- Will! Au au au!!! - cały czas dostawałem mocniej. William był bezwzględny. Wściekł się gbur jeden!
- To za zdrabnianie mego imienia! - dodał kończąc spuszczanie mi łomotu. Sprzedawca sushi był oszołomiony.
- Ach! Kosiarze, zostawcie mnie, przepraszam! Jestem tylko zwykłym kelnerem! Błagam o litość! - zaczął się przed nami płaszczyć.
William poprawił okulary.
- Nie jest pan zapisany w liście śmierci więc na razie pana zostawimy - oświadczył.
- Dzięki ci! Dzięki ci! - zawołał prawie robiący w gacie ze strachu kelner.
Uśmiechnąłem się złośliwie.
- Do czasu, teraz dawaj sushi...
Facet wstał i przyniósł mi całą nakrojoną deskę.
- Jedz ile wlezie! Nawet za free! - wołał klaszcząc w ręce gdy zabrałem się za jedzenie. William walnął się dłonią w twarz. Załamał się.
- Sutcliff, kretynie... - jęknął.
- Dziękuję panu - zwróciłem się do sprzedawcy w ekspresowym tempie wręcz po zwierzęcemu łykając ostatni kawałek japońskiego dania - Wrócę, jak będzie na pana czas, nie zobaczymy się aż do pana śmierci, ja idę do moich koleżanek.
- Dzięki ci! Dzię...! - sprzedawca zaczął swój monolog, ale mu przerwałem.
- Sushi robisz dobre facet, pomęcz trochę Will'a , zwiewam... - wtedy błyskawicznie wskoczyłem na dach i popędziłem jak najdalej stamtąd.
,,Rose?1 Gdzie jesteście!?'' - użyłem telepatii i przyspieszyłem biegu, bo wściekły Will, dla którego liczą się jedynie zasady i praca puścił się za mną.
,,Greill? My jesteśmy niedaleko jednej stajni, stajenny nam wynajął taki mały domek...'' - odezwała się po krótkim czasie nasza alfa.
,,To gdzie to dokładnie? Idę do was! Przygotujcie się na jeszcze jeden śmiercionośny fantom który za mną gna jak jakaś ciota!'' - odpaliłem i zakryłem sobie usta. Jakie słownictwo...
,,Greill!!! Odzywaj się ładnie!'' - skarciła mnie Rose.
,,Kobieto, ja mam tu kryzys!'' - odparłem.
- Wszystkiego słucham! - wtrącił mi William - Ja ci dam ciotę! - wrzasnął i znów zaczął przygotowywać na mnie sekator. Wyjąłem piłę łańcuchową, uruchomiłem i wybiłem się na niej w powietrze, przeskoczyłem o jeden kilometr. Umiem ja zgubić Williama.
,,Dobra, myślę, że jesteś w sercu Londynu, prawda? Ty tam musisz często przesiadywać...'' - wydedukowała alfa.
,,Tak! Tak! Oczywiście!!!'' - wręcz wrzeszczałem do niej.
,,To my jesteśmy we wschodniej części, znajdziesz nas za pomocą magicznego naszyjnika, zapomniałeś? Axana nam takie robiła, żebyśmy się mogli poodnajdywać w razie kłopotów. Włączam czar.'' - westchnęła Rose.
,,Dzięki ci!!!'' - zawołałem niczym sprzedawca sushi. Nagle pod koszulą zaczęło mi coś świecić i prowadzić w pewną stronę.
- Ale mam zarąbistą siorkę, zna się lala na czarach i strategiach... - palnąłem, a William który dalej mnie gonił strzelił niezłego facepalma.
- Załamujesz mnie po raz kolejny ty dezerterze... - ryknął Will.
- I jestem tego rad! - powiedziałem uradowany
***
Po jakimś czasie tej bezsensownej pogoni zobaczyłem mały domek. Naszyjnik świecił coraz intensywniej. Zmieniłem się w wilka i starając się jak najniżej przy ziemi biegłem przez wysoką trawę. Poczułem zapach koni. Jestem na pastwisku, mogą tu być udomowione psy, jeden z największych wrogów wilka. William trochę się pogubił, ale szedł moimi śladami. Gdy byłem pod oknem budynku w którym znajdywała się Rose, Starshine i Angel na powrót zmieniłem się w człowieka, lecz tym razem w tą moją bardziej niepozorną, spokojną, mało jaskrawą wersje...
Wyglądałem nieporadnie wręcz. Skradałem się wokół domu, oczy lśniły mi na zielono. Nagle coś wyskoczyło na mnie z rykiem. Prawie dostałem zawału.
- Nie uciekniesz przed moim gniewem! - wrzeszczał mi nad głową William, popychając mnie tak wprawnie, że wywaliłem się pod ścianą na topniejący śnieg. A właśnie! Śnieg znów zaczął padać, chociaż powinniśmy mieć już wiosnę!
- Uspokój się, jesteś tylko moim przełożonym, który ma ze wszystkiego ocenę ,,B'' i średnią ,,B''... - warknąłem.
- Żeby zdać egzaminy potrzebna była średnia ,,B'' bądź wyższa. Ciebie zakwalifikowali do średniej ,,A'' tylko za metody praktyczne, za etykę miałeś ,,C'', a za... - William zaczął swój monolog, ale mu przerwałem.
- Ale jesteś moim przełożonym niższej rangi...
- Ale mi wolno było wywalić cię z instytutu, ja jestem tam jednym z przewodniczących... Nie ty...
- I co z tego? Dalej jesteś moim współpracownikiem nad którym ja w układzie powinienem mieć władzę.
- Ale taki tłuk jak ty nie powinien mieć władzy nad nikim... - William wzruszył ramionami.
- Zachowujesz się jak dziecko, kto tu teraz bardziej etycznie rozumuje?
- Hmmmmm... A etyczne było to jak rzuciłeś się na mnie i próbowałeś mnie zabić kosą na egzaminach?
- Sprzeciwiałeś mi się... - uśmiechnąłem się złośliwie.
- A ty jesteś zbyt pewny siebie... - kontynuował William, lecz ja bez obaw wstałem i poszedłem zapukać do drzwi. Na mój nos opadały płatki śniegu. Czekałem chwilę. Za mną stanął Will.
- Tylko nie wykłócaj się ze mną przy nich, dobrze? - powiedziałem.
- Niech ci będzie... - William jak zawsze mówił z tą nieznośną wyższością, dżentelmen jeden... Ja jestem od niego dziesięć razy lepszy. Jak będzie po wszystkim to zabiję go moją kosą! A co?! I następna trumna Undertaker'a zostanie niesprawiedliwie wrzucona do piachu. A szkoda, bo jest taka ładna... Otworzyła nam Rose.
- Witaj Greill - uśmiechnęła się, a zza jej pleców wyjrzały rozbawione Starshine i Angel - Zmieniłeś się...
- Na potrzebę... - powiedziałem.
- A to...? - Rose spojrzała na mojego znajomego.
- William T. Spears, miło mi panie poznać... - shinigami ukłonił się i po kolei ucałował każdą z dziewczyn w dłonie. Przewróciłem oczami. Taki słodki z niego facet, oraz porządny gość, że niedobrze mi się z tej słodyczy robi! Co za ironia... Co ten zuchwalec sobie wyobraża. Policzę się z nim po spotkaniu. Wszedłem do domku a on za mną.
( Rose, Starshine, bądź Angel? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz