- W co żeś nas wpierdolił! - ryknąłem - Wywalaj to zwiewamy! Ja się nimi
zajmę. Przez tych dupków zaczyna myśleć, że jeszcze przemycasz te
trucizny... - załamałem się. Przygryzłem wargi i powiedziałem do Lyki,
Axany i Wolpyxa, żeby stąd odeszli. Niemrawy Wolpyx poszedł jednak z tą
torebką. Rzuciłem się do niego. - CHŁOPIE! TO NIE JEST ŻARCIE, TO TRUCIZNA! - wrzasnąłem wyrywając mu z rąk paczuszkę i... Wyjąłem piłę łańcuchową, która z rykiem pociachała holerną torebkę i jej zawartość na tak drobne kawałki, że wyglądała na wystarczająco utylizowaną. Jednak... Kurde mol! Ludzie się zbiegli i zaczęli dzwonić po Scotland Yard?! Stałem tak z opuszczonymi ramionami nie wiedząc co robić. Po piętnastu minutach przyszli chłopcy z policji, ale... Hmmmm... Jednego chyba poznałem i to ze wzajemnością... Jak byłem w Londynie ostatni raz, upiłem się i wlazłem na sam szczyt Big Ben'a i zacząłem się drzeć ,,Shinigami! Shinigami! Japan everywhere, magic everywhere!'' ( jakby co, to znaczyło mniej więcej:,,Shinigami, shinigami! Japonia wokół, magia wokół ). Tak więc trudno dziwić się, że facet wystraszył się jak mnie zobaczył. Poza tym był biedaczek świadkiem kilku moich cudnych kos, a nikt nie wierzył mu w to co widział. - To ty....! - szepnął uradowany, a jego wzrok mówił światu ,,Widzicie, nie jestem psycholem! Niepotrzebnie wysłaliście mnie do Wariatkowa!''. Westchnąłem, zmusili mnie do ostateczności. Oczy zapłonęły mi tym specyficznym, zielonym blaskiem, przy okazji strasząc część gapiów. Jeden facet z policji podszedł do mnie. - Idziesz z nami, pani imię i nazwisko? Wkurzyłem się i to na dobre. - JESTEM GRELL SUTCLIFF! I PRZESTAŃCIE MI TU PIEPRZYĆ GŁUPOTY! NIE JESTEM ŻADNĄ PANIĄ! - wrzeszcząc to zamachnąłem się moją cudowną kosą i... Część osób które widziały zajście zabiłem, a innym po prostu na szybko wyciąłem wspomnienia i w brawurowy sposób zwiałem, wydostałem się z opresji. Jedyny problem? Całe ciuchy opływały mi krwią. - Sorki ludziska, jestem artystą malarzem, kocham czerwień i właśnie malowałem portret tego pięknego urządzenia! - wyjaśniałem oglądającym się za mną zgorszonym ludziom. Potem wlazłem w jakiś skwerek i schowałem swoje narzędzie obrony, tortur... Czego tam jedna biedna duszyczka zapragnie... Potem poszedłem do... Wolpyxa, Lyki i Axany, którzy zdenerwowani na mnie czekali. - Axana, Lyka, Wolpyx, musicie znaleźć sobie spokojne miejsce, które nauczy was życia... Ktoś ma jakiś pomysł? - Ja... - zaczęła cicho Axana. - Zaproponuj coś... - powiedziałem udając, że jeszcze pół godziny temu nic się nie stało. - Widziałam... Jedną osobę, która... Miałam wrażenie była lekko poddenerwowana, zagubiona... To właśnie tam chciałam iść z Tobą, Lyką i Wolpyxem. - A konkretnie? - spytałem. - Tak konkretnie... To nie wiem, nie rozmawiałam z nim jeszcze... - Nim!!!? - Właśnie chcę tam zabrać Lykę i Wolpy'ego, ten dzieciak wyglądał na... Nosił na palcu sygnet, więc moglibyśmy... A nie ważne, z jego myśli wyczytałam tylko, że mogłoby zacząć dziać się coś interesującego, z czego najprawdopodobniej wyjdziemy cało. - rozochocona Axi klasnęła w ręce. Pokręciłem głową. - Dobrze, ale pamiętajcie, żadnych torebek, żadnej magii... I powinniście znaleźć sobie imiona, które będziecie podawali ludziom, to potrzebne... - powiedziałem spoglądając na Wolpyxa - ...Nazwiska również by się przydały... Axana była podekscytowana. - Wiem! Ja będę Hannah! Hannah Anafeloz! - uśmiechnęła się - A ty Wolpy...? - powiedziała dźgając chłopaka lekko w nos. ( Lyka, Wolpyx? Co z tymi imionami? ) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz