- Lyyyy... To znaczy: ,,Angelinaaaaaa''... - powiedziałam lekko podirytowana.
- Coś się stało? - Lyka obżerała się ciastkiem - ...My przyrządziliśmy, to mamy prawo spróbować...
- Gada od rzeczy... - powiedział Wolpyx.
Wzniosłam oczy do nieba... Lub raczej do sufitu...
- My tu przyszliśmy do pracy, na szkołę przetrwania... A nie na.. - urwałam, bo Lyka mi przerwała. Zaczęła mi mówić na ucho:
- ,,Z tym całym Claude'm, tą lokainką nie da się wytrzymać... Tak więc to już jest szkoła przetrwania...''
Westchnęłam. Nic nie mogłam więcej powiedzieć. Wzięłam się za sprzątanie ze stołu złotej zastawy.
- Pomóżcie mi... - powiedziałam.
- Dobrze, mogę zamieść! - stwierdziła Lyka i pobiegła po miotłę. Wolpyx został trzymać jej szufelkę. JA poszłam obładowana górą talerzy do kuchni. Gdy zobaczyłam schody... Załamałam się... Wtedy to nie stąd ni zowąd pojawili się ci trzej, dziwni chłopcy, których Claude traktował po macoszemu odkąd przybyliśmy na miejsce.
Cały czas ciś szeptali. A ich wzrok peszył mnie... Cała trójka byłą identyczne, mieli tylko ociupinkę inaczej ułożone włosy. Ten ze środka bez słowa wziął ode mnie wporo szklanek. Ten po jego lewej wziął ode mnie kilka talerzy, a ostatni zabrał ode mnie kilka nozy.
- Dziękuję... - wydusiłam - ...Ale czemu wy to robicie?
Nie odpowiedzieli.
- Jak macie na imię? - spytałam.
Obstąpili mnie, na co lekko się zarumieniłam. Zaczęli mi szeptać po kolei na ucho swoje imiona. Timber, Thompson i Catenburry... Pracują tu jako pomywacze i ogrodnicy, a Claude zabronił im się odzywać. Prosili mnie również o to, bym nie mówiła ani Paniczowi ani kamerdynerowi o tym, że mi pomogli. Zaproponowałam im, że mogłabym to odnieść sama i nie mieliby kłopotów, ale oni bez słowa ruszyli przed siebie. Ja poszłam za nimi, miałam jeszcze trochę naczyń. W ciszy wszystko zmywaliśmy. Potem Timber do mnie podszedł i powiedział, żebym zaczekała, bo musi iść po coś z braćmi. Wpierw skończyliśmy jednak robotę. Ja posłusznie oparłam się o parapet i... Zobaczyłam, że Trojaczki nagle zniknęli. Pokręciłam głową, stałam w miejscu. Po krótkim czasie stanęli znów przede mną, przynieśli mi... Niebieskie dzwonki?
- Dziękuję chłopcy... - powiedziałam z uśmiechem przejmując od nich kwiaty i wlepiając każdemu całusa w policzek. Widać było, że całkiem im się to podobało... Uśmiechali się do mnie ciepło. Byli dziwni, lecz mili.
Odwróciłam się do nich i powiedziałam:
- ,,Muszę iść do moich przyjaciół, mój brat prosił mnie, bym ich nie zostawiała...'' - uśmiechnęłam się i poszłam do Lyki i Wolpyxa, którzy uwinęli się już z podłogą. Lśniła czystością.
- Hannah! Skąd te kwiaty? - spytała ciekawsko Angelina ( Lyka ) podnosząc się z posadzki.
- Od naszych kochanych Trojaczków... - zniżyłam głos d szeptu.
- Czemu misz tak cicho? - spytał Wolpyx.
- Prosili mnie o to... - przytknęłam sobie palec do ust z uśmiechem - ...To bardzo mili chłopcy, pomogli mi już z tymi naczyniami... - zrobiłam krótką przerwę - ...Wszystko co nam Claude kazał jest gotowe, zobaczcie, ściemnia się! Może... - mówiłam i urwałam, bo wysoki, szczupły cień przysłonił światło. Moim przyjaciołom zrzedły miny. Odwróciłam się. Za mną stał... Ach, właśnie Claude!
- Widzę, że ze wszystkim sobie poradziliście... - powiedział i przejechał palcem po stole, by sprawdzić, czy nic na nim nie ma - ...Hmmmm... A skąd te kwaity? - spytał.
Przełknęłam głośniej ślinę, wymyśliłam coś na poczekaniu.
- Poszłam do pobliskiego lasu, tak w międzyczasie po pracy... Lubię kwiaty i chciałam mieć jakiś ładny akcent w pokoju! - powiedziałąm znacznie spokojniej widząc Trojaczki wychylające się zza rogu. Claude pokiwał głową i z zaiste władczą miną wielkiego łaskawca powiedział:
- Dopóki nie będziecie potrzebni mi lub Paniczowi... Możecie iść do swoich pokoi, jutro macie stawić się tu punktualnie o piątej rano... - mówiąc to napięcie odwrócił się i zostawił nas.
( Lyka? Wolpyx? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz