-Jak
to?! Mam tu siedzieć i nic nie robić! Co on sobie wogóle myśli! Mam
czekać nie wiadomo ile i się denerwować? Jeśli im nie pomogę i przegramy
bitwę i tak czeka mnie śmierć! Przecierz byliśmy razem od początku!
Tyle przeszliśmy... Nie musiał się o mnie martwić. Wiem, że Juan jest
troskliwy, to miłe z jego strony, że się o mnie troszczy, ale jestem
jego siostrą i mam tyle samo lat co on! I nie zniosę tego jak mu się coś
stanie! -mówiłam do siebie chodząc po jaskini bez celu. W końcu nie
mogłam wytrzymać i pobiegłam na pole bitwy. No cóż, to nie był przyjemny
widok... Juan był cały... na razie! Ale moją uwagę zwróciła leżąca,
biała wiczyca. Coś się jej stało... Biegłam do niej co sił w łapach.
Leżała nieprzytomna, zaniosłam więc ją do chatki Terry. Szamanka miała
mnóstwo roboty na głowie. Nie ucieszyła się za bardzo na widok nowego
pacjenta. Oddałam ranną wilczycę pod opiekę Terry a sama czekałam przed
jej domem. Martwiłam się o wilki. Tak bardzo nie lubię cierpienia! Ale
zachowywałam względny spokój, wierząc w możliwości szamanki... dopóki
nie zjawiły się wilki z naszej watahy, które jeszcze przed chwilą
walczyły, a teraz niosły rannych, w śród których był... Juan...
-Bracie... -szepnęłam i zalałam się łzami...
-Bracie... -szepnęłam i zalałam się łzami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz