niedziela, 31 marca 2013

Lyka CD Axany


Patrzałam na Hanne, która teraz miała tylko jedno oko. Drugie zaś miała w bandarzu.  Nie mogłam się otrząsnąć. Tyle się wydarzyło w ciągu tylko jednego dnia... Chciałam sobie wszystko poukładać ale mi nie szło. Zacisnęłam pięść.
-Koniec!-wrzasnęłam na całe gardło. Hanna spojrzała na mnie szeptajac bym sie uspokoiła. Podniosłam rękę, która nadal miałam w bandarzu uderzyłam nią jak najmocniej w porecz od schodów. Reka zaczerwieniła sie. Hanna chciała złapać moja wrecz krwawiącą rękę jednak ja wyrwałam sie cofając jednocześnie w tył. Westchnęłam z rezygnacją wymijajac moich towarzyszy.
-Ann...-zaczeła Axana odwracajac sie do mnie.
-Nie-szepnęłam. Znów chcieli mnie powstrzymać. Poczułam czyjaś reke na moim ramieniu. Odwróciłam się. Reka należała do Wolpyxa.
-Wiecie... może i trojaczki czy ty WolfGang, czy ty Hanna potraficie znosic te męczarnie, zadania i wieczne problemy z tym panem najmądrzejsza lokainka ale ja nie i nie mam zamiaru. Juz na początku drażnił on mnie jednak chciałam... ah nieważne-odróciłam wzrok.
-Tak?-usłyszłam spokojny głos Axany.
-Robiłam to...-zaciełam sie na chwile- Dla was! Dla ciebie Hanna! chciałam zebysmy razem przeżyli super przygode...no i oto żeby Greill przekonał się ze sami sobie poradzimy w świecie ludzi, ale jak tak NIE umiem.-zaczełam z szybkoscia wiatru zbiegałam po schodach. Słyszłam jak Hanna coś mówiła jednak ja nie słuchałam. Po chwili byłam juz pod drzwiami.
-A ty do kad? Twoja praca sie jeszcze nie skończyła-usłyszłam głos za sobą. Zacisnęłam zęby.
-Wiem ale ja nie mam zamiaru znosić tego co tutaj sie dzieje!-krzyknęłam i wyszłam na zewnatrz zatrzaskujac drzwi. Po chwili za mna stali już Claude i Hannna, która ze smutkiem patrzała jak zabieram konia. Odwróciłam się do nich ze wsciekłoscią.
-Hop, hop-szepnełam do zwierzecia przysikajac kolana. Zwierze ruszyło jak torpeda. Nie odwqracałam sie. Nie chciałam robić przykrosci Hannie jednak...
Jechałam w strone wielkiego mmiasta, które malowało sie na horyzoncie. Po pól godziny drogi byłam prawie na miejscu. Gdy jednak wiechałam w alejki miasta mój kon zaczał wierzgac. Nie byłam zbyt dobrym jeżdzcem wiec gdy tylko koń stanął deba spadłam na ziemie. Leżałam gdy moje zwierze odbiegało w dal. Wstajac potarłam swój płaszcz, który wisiał na mnie luźno. Poszłam do parku i zaczełam chodzic wypominajac wszystkie moje udreki. Szłam zamyslona gdy nagle wpadłam na kogoś. Upadłam na kolana i dostałam laską w brzuch. Zaczełam kaszleć wypluwajac troche krwi.
-Przepraszam-usłyszłam głos jakiegoś dziecka. Powoli zaczełam wstawać. W sumie aż tak mnie nie zabolało wiec juz po chwili stałam normalnie. Przed moimi oczami ukazali sie jakieś dziecko i jego (kolejny -.- ) lokaik. Wyglądali tak:



Patrzałam na nich przez chwile. Staliśmy w milczeniu co mnie przygnąbiało.
-Głupi demon-szepnęłam przykominajac sobie walke z Calude.
-Słucham?-zapytał dostojnie mały, słodki chłopiec z laską.
-A nic,nic po prostu spotkałam nie jakiego głupiego,nadentego demonika, lokainke o imieniu Calude, którego z całego serca nienawidze, tak jak tego jego pana blondska.-funknęłam a facecik w garniturku usmiechnął sie tajemniczo.
-Jestem Hrabia Ciel Phantomhive-przedstawił sie. Zerknął na pana garnitura (wiem dziwnie nazywam ludzi ale taki juz mój urok)
-Jestem Sebastian Michaelis-ukłonił się lekko. Uśmiechnęłam się.
-Angelina Durless-równierz choć niechetnie sie ukłoniłam.- Mały wredny blondasek o imieniu Alois wspominał o was jako o wrogach ale według mnie jesteśmy milsi od niego-odpowiedziałam ostatnie słowa wrecz szepczac. Znów na twarzy Sebastiana zagoscił uśmieszek.
-Mamy wiele do omówienia-powiedział Ciel. Usmiechęłam sie zerkajac w droge, która prowadzi do rezydencji Trancych.
-Zgodze się-odparłam uśmiechajac sie do nich.

(Axana? Wolpyx?)

sobota, 30 marca 2013

Axana - ,,Drugi poranek w rezydencji młodego Trancy'ego''

Piąta rano... Zerwałam się. Nawet się nie wyspałam. Błyskawicznie umyłam i ubrałam się, a potem poszłam obudzić moich przyjaciół. Lyka jednak zignorowała mnie i machnęła ręką mówiąc, bym dała jej jeszcze trochę pospać, a Wolpyx usiadł na swoim łóżku i zaczął wgapiać się w przestrzeń jakby miał kaca. Westchnęłam i poszłam sprawdzić, czy Panicz już nie śpi.
Jak się wkrótce okazało - spał. Położyłam mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęłam się.
- Paniczu, pora wstać, już ranek... - powiedziałam łagodnie. Alois lekko się uśmiechnął, co spowodowało falę ciepła w moim sercu, która mnie dogłębnie rozczuliła.
- Jeszcze trochę, Hannah... - przekręcił się na drugi bok - ...Claude mnie obudzi...
- Yes, you're Highness... - powiedziałam i ukłoniłam mu się z szacunkiem po czym poszłam do kuchni, gdzie uwijali się już Timber, Catenburry i Thompson. Gdy mnie zobaczyli stanęli w jednym rzędzie i bez słowa ukłonili mi się. Uwijali się dalej. Wtedy do kuchni wszedł Claude. Już nie tak niezwykły jak poprzedniego wieczora, taki jakiego go znaliśmy od początku - przystojny ( jak zawsze ), wredny i chłodny.
- Co się obijasz? - ofuknął mnie - Do patelni i robić jajka sadzone, a wy trzej - wtedy zmierzył wzrokiem moich przyjaciół - Nie pomagacie jej.
Gdy wyszedł zabrałam się do pracy. Usmażyłam wszystko jak trzeba, a potem elegancko ułożyłam na talerzu. Trojaczki mieli wydzielone inne zadania. Timber robił właśnie napój, Catenburry piekł chleb, a Thompson nakrywał do stołu. A sam Claude... Pfffff... Snuł się po posiadłości, albo przyprowadzał do porządku Aloisa. Gdy wszystko było gotowe Panicz przyszedł na śniadanie. Jadł, aż w końcu jego twarz przybrała niespokojny wyraz. Claude wyszedł z pokoju.
- Hannah... Słuchaj mnie, Hannah! - powiedział chłopiec.
- Tak, mój panie? - spuściłam wzrok i stałam w jak najbardziej uległej, pokornej postawie.
Alois zaczął dźgać nożem żółtko od jajka które miał na talerzu.
- Prawda, że jajka są żałosne? Tylko na pozór są wytrzymałe, ale gdy pozbawi się je skorupy ukazują nam swoje słabe i miękkie oblicze - wtedy rozciapał całe jajko po talerzu. Stałam w kącie słuchając tego i patrząc ze smutkiem w podłogę. Nagle coś huknęło. Na stole przewróciła się szklanka. Wzdrygnęłam się i spojrzałam na to, co się dzieje. Stół był ubrudzony. Chwyciłam ścierkę i podeszłam szybko to wytrzeć. Jednak gdy na kolanach zaczęłam ścierać podłogę, Panicz znów się zdenerwował.
- Hannah! - ryknął mi prosto do ucha i chwycił za kołnierz, a potem potrząsnął mocno - Czy Claude ci nie mówił, że pokojówka nie powinna spoglądać pierwsza na swojego Pana? - przyciągnął mnie do siebie bliżej. Wypuściłam ścierkę z rąk. Tkwiłam na zimnej podłodze, na klęczkach, brutalnie szarpana przez Aloisa.
- Ja przepra... - zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
- Ja cię nauczę wykonywania rozkazów jak trzeba... - mówiąc to zbliżył palce do mojego lewego oka. Wstrzymałam oddech. Dzieciak grzebał mi w oczodole, nie sposób opisać, jak bardzo mnie to bolało.


Oddychałam szybko, gdy chłopak mnie puścił szybko zakryłam rękami miejsce w którym było oko. Tym, które miałam zobaczyłam, że... Że on mi wydłubał oko! Najnormalniej! Ja nie mam oka! Klęczałam na podłodze nie mogąc nic z siebie wydusić. Trojaczki rzucili się mnie podnieść, Alois patrzył na zajście z wrednym uśmieszkiem. W tamtej chwili do sali wparował Claude. Panicz uśmiechnął się serdecznie i z entuzjazmem powitał sługę. Miałam wrażenie, że coś ich łączy, ale nie wiem jeszcze dokładnie co. Gdy lokaj mnie zobaczył, spojrzał na mnie chłodno i nakazał Trojaczkom zabrać mnie stamtąd. Timber i Thompson zajęli się mną, Catenburry musiał zetrzeć moją krew z podłogi, a sam Pajęczy Lokaj wytarł palce Aloisowi. Gdy dawaj przyjaciele ( Timber i Thompson ) zabrali mnie na stronę, wyglądało to jak jakaś komórka, jeden z nich zamknął drzwi, a drugi zaczął wyjmować z jakiejś szafki rzeczy potrzebne do opatrzenia mi ran. 
Zabrali się do żmudnej roboty. Krew ciekła mi z oczodołu. Wolę nie myśleć, jak to wyglądało. Ale oni byli spokojni.
- Panicz nie jest ani trochę uroczy... - skomentował Timber.
- Ani trochę! - powiedział głośno Thompson - Claude też, przypisuje sobie nasze zasłógi i wszystkiego zabrania, a tu nas nie słyszy, hahaha!
- Gdyby nie umowa puścilibyśmy tą posiadłość z dymem bracie... - uśmiechnął sie Thompson - ...Hannah, boli? Wiem, że głupie pytanie...
- Bardzo... - jęknęłam.
- Biedactwo... - powiedział Timber, który właśnie kończył opatrywać mi ranę. 
- Z chęcią zrobiłbym coś Aloisowi, nie ma prawa tak traktować innych. Głupi szczeniak... - Thompson gadał jak najęty. Spojrzałam na nich moim jednym okiem ze smutkiem.
- Nie mówcie tak, to biedne dziecko... Proszę, zróbcie to dla mnie - powiedziałam.
- Jak sobie życzysz... A my już jesteśmy cicho... - odparli bracia chórem i otworzyli drzwi. Wyszłam z zabandażowanym okiem. 
- Dziękuję wam... - szepnęłam, a oni skinęli głowami. Poszłam na schody, prawie wpadłam na Lykę i Wolpyxa. Dziwnie mi było patrzeć na świat jednym okiem. Moim przyjaciołom włosy stanęły dęba jak mnie zobaczyli.


( Lyka? Wolpyx? )

Axana CD Lyki

 Patrzyłam na całą scenę oszołomiona. Zadawałam sobie tylko jedno pytanie - ,,Dlaczego?''. Zamknęłam oczy i osunęłam się na podłogę. Czułam, że energia mnie opuszcza. Lyka wojowała z Claude'm, Wolpyx podbiegł do mnie.
- Coś ci zrobił? - spytał wystraszony.
Otworzyłam lekko oczy.
- Nie wiem... - gdy to powiedziałam, nagle stało się coś dziwnego. Coś jakby stanęło mi przed oczami. To... Jakby dawne wspomnienie. Z oczu znów zaczęły mi cieknąć łzy.
- ,,Luca... MacCain...'' - szepnęłam wręcz niedosłyszalnie. Pamiętam. Luca... Mały chłopiec, którego spotkałam gdy byłam jeszcze bardzo, bardzo młodą i niedoświadczoną waderą. To dziecko było bratem Aloisa. Teraz słowa małego rozbrzmiewały w mej głowie tak, jakby stał tu przede mną i roześmiany mówił
- ,,Braciszek się ucieszy, gdy wszyscy, którzy byli dla nas niedobrzy zginą! Daję ci przysięgę po to, żeby Jim się cieszył...''
Jim... Jim to prawdziwe imię Aloisa... Zdałam sobie sprawę z kilku powiązań. Ale... Luca na zawsze pozostanie w moim sercu, to dzięki niemu jestem jaka jestem... Ale nie czas na wyjaśnianie tego. Wiem jedno - kocham ich wszystkich właśnie dzięki temu chłopcu. Mam powód by ich kochać - ,,Żeby braciszek się cieszył''. Jak tu nie kochać tego chłopca, który tak dbał o Lucę... To mnie będzie podtrzymywało. Nagle cała wizja się skończyła. Claude i Lyka dalej się wykłócali. Wstałam i chwiejąc się podeszłam do magicznej bariery.
- Ann, nie damy mu rady bez Grella, zostaw go... - powiedziałam.
- Ale...? - zaczęła Lyka.
- Zostaw go, on rządzi w tym domu zaraz po Paniczu Aloisie - mówiłam stanowczo i spokojnie tak jak wtedy, gdy kończyłam zabawę z moim młodszym bratem.
- Dobrze mówisz idiotko... - wtrącił Claude - ...Może będzie z ciebie jeszcze pożytek. A ty? Kim jesteś w tej magicznej zgrai?
Zamknęłam oczy i bez słowa zdjęłam naszyjnik zmieniający w człowieka. Stałam teraz naprzeciwko kamerdynera jako wilk.
,,Kocham was wszystkich ze względu na mojego pana, to tyle...'' - powiedziałam mu w myślach, na co Claude złośliwie się uśmiechnął. Kocham go... Jak Aloisa... On nie był od początku zły, on nie był od początku demonem... Muszę się jeszcze tylko upewnić, czy moje dedukcje są słuszne, ale ja umiem wyczuć kto kim jest naprawdę.
- Ja mam żywioł wody... - powiedziałam głośno i wyraźnie. Następnie uderzyłam w barierę Lyki strumieniem  wody - Ty Claude jesteś kumoshitsuji ( czytaj kumoszitsudżi ), czyli Pajęczym Lokajem... Nie musisz nic tłumaczyć, chcesz czegoś od nas?
- Na razie niczego - Claude błysnął niebezpiecznie oczami - Ale bądźcie gotowi na atak wroga...
- Kto to? - spytał Wolpyx.
- Sebastian Michaelis i Ciel Phantomhive... - odparł lokaj krótko i poszedł gdzieś w nieoświetlony, ciemny korytarz... Straciłam go z oczu, bo czerń jego ubioru całkowicie zamaskowała go w mrocznym korytarzu. Zmieniłam się na powrót w człowieka.
- Claude to nie demon... - szepnęłam wręcz niedosłyszalnie, a potem powoli podniosłam się z podłogi. Poszliśmy spać do naszych pokoi. Ciekawe, co zdarzy się jutro w tej dziwnej rezydencji.

Lyka CD Axany


Patrzałam na niego ze wściekłością. Jak on mógł zagrać tak nieczysto? Głupia lokainka wtraca sie do swiata, któryy miał pozostac słodka tajemnica. Uśmiechnęłam się. Nie miałam wyboru. Nie mogłam pozwolić by on coś jej zrobił. Moje oczy rozbłysły na czerwono.
-Skoro już chcesz wiedzieć to udziele ci informacji ale najpier wypóść Hanne-powiedziałam stojać na tyle blisko ze mogłam go spokojnie zprzatnąć powietrzem.
-Dla pewnosci daj rękę-powiedziałm wyciągajac swoja. Spojrzałam na niego zdzwiona.
-Po co?-Musze mieć pewnosc ze nie zrobisz sztuczek.-usmiechnął sie złośliwie lekko owalniaja Hanne. ZSerknęłam zmieszana na WolfGanga. On wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi. Pochyliłam głowę. Jedna reką złapałam Hanne , który miała zostać uwolniona druga zaś byłam trzymana przez pana musiejacego wszystko wiedzieć, czyli pana mała, słaba lokainka. Westchn ełam z lekka spieta.
Nagle sceny, które sie stały przelatywały mi przed oczami. Poczułam jak niwyobrażalnie poteżna moc przelatuje przezemnie. Chciałam sie kulic z bólu jednak tylko pociagnełam wypuszczona Hanne na bok.  Claude pocinął mnie nie puszczajac mocno zacisniętej reki. Nagle byłamw powietrzu jak jako wilk. Nie mam pojecia jak on mnie zmienił. Nagle zobaczyłam jak w powietrzu obok mnie leci mój medalion, który miał mnie zmieniać w człowieka. Walnęłam o ściane. Podniosłam sie i gdy lokaik biegł w strone Hanny uderzyłam powietrzem pomiedzy nimi.
-Stop!-wrzasnęłam. Wokoł mnie i człowieczka w garniturku wytworzyła sie sciana.
-O wilczek w lesie nie jest?-zapytał złościwie Claude.
-O demonika na równinie kar zabrakło?-odparłam przechadzajac sie spokojnie. Wziełam leżacy na podłodze medalion zaawizałam go na supeł i włożyłam na szyje. Znów stałam sie człowiekiem.
-Czas spać-usłyszałam jego głos. Biegł na mnie a ja jednym gładkim ruchem go ominełam.
-A wiec tak..-zaśmiał sie-Twój żywioł to powietrze.


(Axana? Wolpyx?)

Od Grella ,,Mały patrol - czyli odwiedziny w grupie Rose, Starshine i Angel''

 Dobrze się czuję jako człowiek, nie powiem... Ale praktyczniej jest mieć możliwość zmiany w wilka. Noc, jestem głodny jak wilka i to dosłownie... Cóż mi zostało? Rozejrzałem się po okolicy. Nagle oczka mi zabłyszczały jak szczęśliwej Directionerce... Wiem, głupie porównanie, nigdy nie lubiłem tego zespołu. Ale mniejsza o to, moim oczom ukazał się... BAR Z JAPOŃSKIM ŻARCIEM!!! Pognałem jak szalony na jego dach. Chciałem znaleźć jakieś wejście na strych ,,od góry''. Gdy tak szedłem sobie spokojnie po dachu usłyszałem trzask.
- Do jasnej...!!! - wydusiłem i rąbnąłem na podłogę tego upragnionego strychu - Szlag, słabe deski... - syknąłem, bo teraz podłoga się pode mną zarwała i... Wpadłem jakiemuś facetowi krojącemu suchi na stół. O mało co nie wsadził mi noża w twarz.
- Konnichi-wa... - powiedziałem do przerażonego Japończyka z niewinnym uśmiechem.
Szczęka mu opadła.
- Idziesz ze mną... - zadecydował, chwycił mnie za rękę i ściągnął ze stołu. Do jasnej! Teraz walnąłem o betonową posadzkę. Za co!? Co się okazało? Facet wykopał mnie ciosem karate na zewnątrz.
- Nie tamtędy się wchodzi, naucz się zachowania młodzieńcze! - powiedział machając nożem. Uśmiechnąłem się.
- Człowieku, mogę cię zabić, jestem shinigami, kodeks nie zabrania mi mówienia kim jestem na prawdę... - wyciągnąłem piłę łańcuchową - ...Ciekawe, gdzie jest teraz mój kolega William... Pewnie gdyby tu był, to dostałbym jego kosą-sekatorem do drzew w łeb... - gdy tylko to powiedziałem usłyszałem za sobą dziwny świst i ten znajomy, władczy głos.
- Grellu Sutcliff, nadal używasz tej niesankcjonowanej i nie wpisanej w zarządzie, nielegalnej, fikuśnej piły? Wyrzucenie cię z kwatery głównej nic nie dało... - jednocześnie poczułem, jak dostaję w głowę zimną stalą.

- Will! Au au au!!! - cały czas dostawałem mocniej. William był bezwzględny. Wściekł się gbur jeden!
- To za zdrabnianie mego imienia! - dodał kończąc spuszczanie mi łomotu. Sprzedawca sushi był oszołomiony. 
- Ach! Kosiarze, zostawcie mnie, przepraszam! Jestem tylko zwykłym kelnerem! Błagam o litość! - zaczął się przed nami płaszczyć.
William poprawił okulary.
- Nie jest pan zapisany w liście śmierci więc na razie pana zostawimy - oświadczył.

- Dzięki ci! Dzięki ci! - zawołał prawie robiący w gacie ze strachu kelner. 
Uśmiechnąłem się złośliwie. 
- Do czasu, teraz dawaj sushi...
Facet wstał i przyniósł mi całą nakrojoną deskę.
- Jedz ile wlezie! Nawet za free! - wołał klaszcząc w ręce gdy zabrałem się za jedzenie. William walnął się dłonią w twarz. Załamał się.
- Sutcliff, kretynie... - jęknął. 
- Dziękuję panu - zwróciłem się do sprzedawcy w ekspresowym tempie wręcz po zwierzęcemu łykając ostatni kawałek japońskiego dania - Wrócę, jak będzie na pana czas, nie zobaczymy się aż do pana śmierci, ja idę do moich koleżanek. 
- Dzięki ci! Dzię...! - sprzedawca zaczął swój monolog, ale mu przerwałem.
- Sushi robisz dobre facet, pomęcz trochę Will'a , zwiewam... - wtedy błyskawicznie wskoczyłem na dach i popędziłem jak najdalej stamtąd. 
,,Rose?1 Gdzie jesteście!?'' - użyłem telepatii i przyspieszyłem biegu, bo wściekły Will, dla którego liczą się jedynie zasady i praca puścił się za mną.
,,Greill? My jesteśmy niedaleko jednej stajni, stajenny nam wynajął taki mały domek...'' - odezwała się po krótkim czasie nasza alfa.
,,To gdzie to dokładnie? Idę do was! Przygotujcie się na jeszcze jeden śmiercionośny fantom który za mną gna jak jakaś ciota!'' - odpaliłem i zakryłem sobie usta. Jakie słownictwo...
,,Greill!!! Odzywaj się ładnie!'' - skarciła mnie Rose.
,,Kobieto, ja mam tu kryzys!'' - odparłem.
- Wszystkiego słucham! - wtrącił mi William - Ja ci dam ciotę! - wrzasnął i znów zaczął przygotowywać na mnie sekator. Wyjąłem piłę łańcuchową, uruchomiłem i wybiłem się na niej w powietrze, przeskoczyłem o jeden kilometr. Umiem ja zgubić Williama. 
,,Dobra, myślę, że jesteś w sercu Londynu, prawda? Ty tam musisz często przesiadywać...'' - wydedukowała alfa.
,,Tak! Tak! Oczywiście!!!'' - wręcz wrzeszczałem do niej.
,,To my jesteśmy we wschodniej części, znajdziesz nas za pomocą magicznego naszyjnika, zapomniałeś? Axana nam takie robiła, żebyśmy się mogli poodnajdywać w razie kłopotów. Włączam czar.'' - westchnęła Rose.
,,Dzięki ci!!!'' - zawołałem niczym sprzedawca sushi. Nagle pod koszulą zaczęło mi coś świecić i prowadzić w pewną stronę.
- Ale mam zarąbistą siorkę, zna się lala na czarach i strategiach... - palnąłem, a William który dalej mnie gonił strzelił niezłego facepalma. 
- Załamujesz mnie po raz kolejny ty dezerterze... - ryknął Will.
- I jestem tego rad! - powiedziałem uradowany    

***

 Po jakimś czasie tej bezsensownej pogoni zobaczyłem mały domek. Naszyjnik świecił coraz intensywniej. Zmieniłem się w wilka i starając się jak najniżej przy ziemi biegłem przez wysoką trawę. Poczułem zapach koni. Jestem na pastwisku, mogą tu być udomowione psy, jeden z największych wrogów wilka. William trochę się pogubił, ale szedł moimi śladami. Gdy byłem pod oknem budynku w którym znajdywała się Rose, Starshine i Angel na powrót zmieniłem się w człowieka, lecz tym razem w tą moją bardziej niepozorną, spokojną, mało jaskrawą wersje... 


Wyglądałem nieporadnie wręcz. Skradałem się wokół domu, oczy lśniły mi na zielono. Nagle coś wyskoczyło na mnie z rykiem. Prawie dostałem zawału.
- Nie uciekniesz przed moim gniewem! - wrzeszczał mi nad głową William, popychając mnie tak wprawnie, że wywaliłem się pod ścianą na topniejący śnieg. A właśnie! Śnieg znów zaczął padać, chociaż powinniśmy mieć już wiosnę!
- Uspokój się, jesteś tylko moim przełożonym, który ma ze wszystkiego ocenę ,,B'' i średnią ,,B''... - warknąłem. 
- Żeby zdać egzaminy potrzebna była średnia ,,B'' bądź wyższa. Ciebie zakwalifikowali do średniej ,,A'' tylko za metody praktyczne, za etykę miałeś ,,C'', a za... - William zaczął swój monolog, ale mu przerwałem.
- Ale jesteś moim przełożonym niższej rangi...
- Ale mi wolno było wywalić cię z instytutu, ja jestem tam jednym z przewodniczących... Nie ty...
- I co z tego? Dalej jesteś moim współpracownikiem nad którym ja w układzie powinienem mieć władzę.
- Ale taki tłuk jak ty nie powinien mieć władzy nad nikim... - William wzruszył ramionami.
- Zachowujesz się jak dziecko, kto tu teraz bardziej etycznie rozumuje? 
- Hmmmmm... A etyczne było to jak rzuciłeś się na mnie i próbowałeś mnie zabić kosą na egzaminach?
- Sprzeciwiałeś mi się... - uśmiechnąłem się złośliwie. 
- A ty jesteś zbyt pewny siebie... - kontynuował William, lecz ja bez obaw wstałem i poszedłem zapukać do drzwi. Na mój nos opadały płatki śniegu. Czekałem chwilę. Za mną stanął Will.
- Tylko nie wykłócaj się ze mną przy nich, dobrze? - powiedziałem.
- Niech ci będzie... - William jak zawsze mówił z tą nieznośną wyższością, dżentelmen jeden... Ja jestem od niego dziesięć razy lepszy. Jak będzie po wszystkim to zabiję go moją kosą! A co?! I następna trumna Undertaker'a zostanie niesprawiedliwie wrzucona do piachu. A szkoda, bo jest taka ładna... Otworzyła nam Rose.
- Witaj Greill - uśmiechnęła się, a zza jej pleców wyjrzały rozbawione Starshine i Angel - Zmieniłeś się...
- Na potrzebę... - powiedziałem.
- A to...? - Rose spojrzała na mojego znajomego.
- William T. Spears, miło mi panie poznać... - shinigami ukłonił się i po kolei ucałował każdą z dziewczyn w dłonie. Przewróciłem oczami. Taki słodki z niego facet, oraz porządny gość, że niedobrze mi się z tej słodyczy robi! Co za ironia... Co ten zuchwalec sobie wyobraża. Policzę się z nim po spotkaniu. Wszedłem do domku a on za mną.

( Rose, Starshine, bądź Angel? )




Axana CD Lyki

 I nagle coś jakby ukuło mnie w sercu... Głęboko... W środku... On... On to czyste zło... A Alois... Alois jest poważnie zagrożony. To takie dziwne... Miałam od zawsze wrażenie, że kocham to dziecko... Od samego początku, tak mi bliskie. A tu co? Claude okazuje się jakąś kompletną mendą. Tylko czy on nie jest jak na kogoś złego za przystojny? Otrząsnęłam się. Przecież nawet najpiękniejsi mogą być złymi, bezwzględnymi i zimnymi zwyrodnialcami, zboczeńcami...
- Jeśli ty Claude zrobisz coś mojemu panu, jeśli ty... - zaczęłam się jąkać, a kamerdyner podszedł bardzo blisko mnie.

- Myślisz, że do kogo mówisz, co? To jesteś w porównaniu ze mną niczym... Niczym!!! - szeptał mi do ucha i nagle poczułam, że wkłada mi dłoń do gardła.
- Hannah! - wrzasnęła Lyka.
Z oczu zaczęły cieknąć mi łzy.
,,Co ty mi robisz?! Proszę, przestań! To boli...!'' - starałam się jakoś przemówić do wściekłego kamerdynera.
- No gadajcie, kim dokładnie jesteście, inaczej będzie jeszcze bardziej cierpiała... - powiedział Claude który prawą ręką mnie trzymał, żebym nie runęła na ziemię, a drugą próbował mi jakby rozerwać krtań.

( Lyka? Wolpyx? )

Lyka CD Axany


-Oh, znalazł sie nasz mały demonik-zasmiałam się. Może i był demonem, moze i wiedział ze nie jestesmy ludźmi lecz ja i tak kochałam naciagać jego nerwy.
-Nie bądz taka pyszna-powiedział zuchwale. Spojrzłam sie na niego śmiejac sie jak to w mowim przypadku psychopatycznie.
-Wiesz... jednego nadal nie rozumiem. Jesteś demonem, czyli istotą nawed lepsza od shinigami a usłógujesz małemu bądasiowi-powiedziałam z ironia. On spojrzał na mnie i pokrecił głową. Zaśmiał sie po czym spojrzał na Hanne i WolfGanga. Oni stali jakby zamotanitą sytuacją. Rozumiałam ich jednak ja od poczatku wiedzialam ze z tym lokaina cos jest nie tak.


(Axana?WolfGang?)

piątek, 29 marca 2013

Axana CD Lyki

Przełknęłam głośno ślinę. Poszliśmy za Claude'm na dół. Bałam się. Wyglądał na totalnie wnerwionego.
Zaprowadził nas do najciemniejszego konta w holu.
- Zacznijmy od wyjaśnienia kilku spraw... - uśmiechnął się złośliwie - ...Angelina, czemu zbiłaś to okno?
- Bo ja... - zaczęła odważnie Lyka, lecz Claude jej przerwał.
- Hmmmm... Wiem, że nie jesteście normalni, nie jesteście ludźmi... - mówił kamerdyner. Tym razem przerwała mu Lyka.
- Ach, a pamiętasz skarbie, jak ci mówiłam, że też nie jesteś normalny? Widziałam te twoje krwiste oczka jak kazałeś mi iść robić żarcie w kuchni... - moja przyjaciółka mówiła to takim tonem, by bardziej zdenerwować Claude'a. Ale nie. On tylko dziwnie się uśmiechnął.
- I masz rację, ja również nie jestem człowiekiem... Jestem istotą mroku, kimś jak shinigami, lecz nie do końca, jeszcze gorszy niż kosiarz... I wiem, że macie również ze żniwiarzami kontakt... - powiedział spokojnie, a jego oczy zaczęły lśnić na czerwono. W mroku wyglądało to upiornie,
Oddychałam szybko z szeroko otwartymi oczami... Claude to...

( Lyka? Wolpyx? )

czwartek, 28 marca 2013

Lyka CD Axany


Naszą jak wspaniałą zabawe przerwało stłuczenie szyby. Siedziłam jak wryta. Patrzałam na okono od którego leciala zimne, wieczorne powietrze. Spojrzłam porozumiewawczo na Hanne, która przeczołgała się do okna. Szybko zeskoczylam z łóżka na którym siedziłam i podeszłam do okna. Wychyliłam sie na zewnatrz. zamiał zimny wiatr przez który na ułamek sekundy zamknęłam oczy. Patrzałam we wszystkie strony jednak niczego nie było widać.  Przypatrywałam sie z Hanna najuważniej jak mogłam. Zaśmiałam sie. I kiedy zrozumiaam że każda para oczu sie na mnie patrzy ucichłam.
-Moze to wiatr coś przyniósł?-zapytał WolfGang znudzony tym szukaniem.
-Wotpliwe zeby wiatr przeniółs coś tak cieżkiego co zbiłoby tak grubą szybe-powiedziłam podnoszac kawałek rozrzóconego szkła. Mały kawałek był gruby i nawed ja reka  nie mogłabym go zbić. Zaczełam szukac przedmiotu który zbił szybe jednak w pokoju niczego nie było.
-Co sie tutaj dzieje?-zapytał wparowywujacy lokainka. Ustałam na bacznosc zerkajac na okno.
-Ten kto to zrobił poniesie wielkie konsekwencje.
-To nie my to...-hanna zaczeła tłumaczyć.
-Cicha-po pokoju rozniółs sie poważny głos Claude. -Bez wymówek
Spojrzałam sie na nich. Moze i skłamie ale w słusznej sprawie.
-To ja-powiedziałam machajac olewajaco reka.
-Coś ty narobiła?-zapytał. Moze i tego nie zrobilam ale granica nerwów przekroczona. Lokainka zaśmiał sie psychopatycznie.
-niezle-szepnelam bedacpod wrażeniem.
-Za minute masz byc na dole. Omówimy konsekwencje a jutro panicz wyznaczy ci kare-powiedział wychodzac.

(Axana? WolGang?)

środa, 27 marca 2013

Od Grella ,,Srebrny pył...'' cz 3

 Skakałem po dachach w Londynie niezauważony. Było spokojnie... W miarę... Ale wszystko się skończyło, gdy usłyszałem kilka tych znajomych trzasków, a potem... Znów te zapłony! Tym razem zostawiłem tamtych ludzi z ich problemami... Może Undertaker, lub moi znajomi z instytutu - William, Ronald, Alan, oraz Eric się nimi zajmą... Albo jacyś nowicjusze, których wyrzucą po teście jak mnie? Ja podążałem tam, gdzie była moja obecna zapisana ofiara. I nagle... Zobaczyłem kobietę, która biegła z aparatem i strzelała do ludzi! To było takie dziwne, za każdym razem robiła i zdjęcie i... Z aparatu wylatywała kula ognia! Przetarłem oczy, srebrny proszek, który rozrzucała... Dostawał mi się do oczu, całe szczęście, że jako shinigami jestem w miarę odporny na mocne uderzenia... Biegłem za kobietą, która zmierzała w stronę jakiejś wieży i śmiała się psychopatycznie:
- Będę szczęśliwa! Tak! Szczęśliwa! - nagle ucichła, usłyszałem śmiech jakiegoś chłopca i głos jakiegoś dorosłego mężczyzny we fraku.
- Sebastian, masz ją złapać! - wrzeszczał... Hmmmm... Dwunastolatek...
- Yes, my Lord... - powiedział ( hu hu! Kamerdyner! ).
Stałem tak w mroku, w ciszy... Przyglądałem się poirytowany walce. Sebastian a to przepychał Panicza Ciela z zasięgu morderczego aparaciku wariatki która myślała, że zdobędzie szczyt szczęścia i ukochanego mordując wszystkich jakimś staromodnym aparatem. W końcu wylazłem zza kolumny.
- Rozłazić się ludzie, ja mam robotę do wypełnienia!!! Uspokój się babo, jest piętnaście po dwunastej w nocy, zaraz umrzesz!!! - ryknąłem i zrobiłem ładny unik przed ogniem rozwścieczonej kobiety.
- Co to za kretyn! Sebastian, zabij go! - wrzasnął Ciel.
Zacmokałem pobłażliwie.
- Nie wiesz chłopcze kto przed tobą stoi, jestem... Shinigami'm!
Wtedy to mały szatynek się zaśmiał.
- A Sebastian to też nienormalna istota, do tego magiczna, zrobisz mi coś?
-  Odejdź, mamy ważną sprawę do załatwienia... Musimy ująć tę zbrodniczą babę - wtrącił się Sebastian.
Otworzyłem szerzej oczy.
- To mam powód by cie zabić, skarbie... - powiedziałem do Sebusia.
- Spróbuj później... - lokaj machnął ręką.
Ja bez słowa rzuciłem się na ofiarę szlachcica i lokaja, ale...
- Co to ma być do holery! - wrzasnąłem, bo wtedy to kobieta sama sobie strzeliła zabójczą focię. Zaczęła wrzeszczeć i zataczać się. Wyglądała jak gruba, tłusta klucha przypalająca się na palniku w kuchence gazowej.
- Co żeś ty narobił głupku, kazałem ci ją łapać! - chłopak chlasnął Sebastiana po twarzy, ale mnie to guzik obchodziło.
- Ofiara mi się przepala... - jęknąłem i spojrzałem na Big Bena który był daleko, ale można było jeszcze dojrzeć godzinę - ...Zaraz dwadzieścia po godzinie 00:00, gadaj co ci odwaliło!
- Mężczyzna o złotych oczach... Obiecał mi szczęście! Nie będę samotna! Będę kochana! Szczęśliwa!
Ryknąłem śmiechem i wsadziłem jej w klatkę piersiową moją piłę łańcuchową, która jak już więkrzość osób wie jest moją kosą śmierci.
- Obrałaś złą drogę... - powiedziałem patrząc z uśmiechem na jej filmowe nagranie. Była od początku niezadowolona ze swego czterdziestoletniego małżeństwa, ona i jej mężczyzna pracowali w zakładzie fotograficznym. Nie była zadowolona z życia, nie posiadała dzieci. Aż w końcu spotkała wysokiego mężczyznę o złotych, skośnych oczach, wyglądał na znacznie młodszego od niej. Zakochała się i... On jej nagadał, że będzie z nim szczęśliwa jeśli zabije wielu ludzi aparatem... Rozrzucała substancję wsypywaną do tych XIX wiecznych aparatów i wszystko się dzięki temu zapalało, gdy naciskała spust w swoim morderczym urządzeniu. Zabiła męża, oraz wiele nieznajomych osób. Ciekawe, gdzie trafi pośmiertnie... Osoba która tak zazdrośnie pragnęła miłości, że zaczęła niszczyć, a na koniec uczucie, zazdrości i nienawiść spaliły...
...Ją samą...

Od Maxie "Ptak"

Nie minęło dużo czasu , a ja już chodziłam z powrotem po lesie prawie nie czując bólu. W prawdzie dawna siła i zręczność jeszcze nie wróciły , ale to tylko kwestja czasu. Postanowiłam wybrać się na polowanie , w końcu zjeść coś więcej nisz lekarstwa i króliki. Miałam szczęście - po paru minutach drogi wyczułam zapach łosia , nie dużego , takiego w sam raz. Przyczajona w krzakach opserwowałam zwierze czekając na dobry moment ataku. Skoczyłam w momencie , gdy odwrócił się do mnie tyłem i jednym szybkim ruchem pozbawiłam go życia.Stanęłam nad łosie i spojrzałam w jego oczy. Niewiem dlaczego , ale zawsze tak robiłam - w oczach ofiar było zawarte całe ich życie w streszczeniu , które potrafiłam przeczytać. Dziwne , ale prawdziwe. Nagle coś chwyciło mnie za futro na karku i uniosło w powietrze.
-Hej ! - krzyknęlam szamocząc się. Podczas jednego z takich ruchów zobaczyłam co mnie trzyma i na chwilę zamarłam - zapiast spodziewanych wilczych lub smoczych łap , trzymana byłam przez ptaka , w dodatku gigantycznego.
-Puszczaj ! - krzyknęłam , ale jedno spojrzenie w dół i natychmiast zmienilam zdanie - byłam juz z pewnością 100 metrów nad ziemią , a ptak ciągle się wznoił. W pewnym momencie zaówarzyłam , ze "zawisł" w powietrzu. Sekundę wcześniej przewidziałam to , co zaczęło się dziać. Po pierwsze , ptak zaczął się powoli zmniejszać , a po drugie - runął w dół. Nie wiem dlaczego , ale pikowanie , czy jak to się nazywało , nawet mi się spodobało. Uśmiechnęłam się , ale tylko na chwilę , bowiem przybliżająca się z każdą chwilą ściana drzew gwarantowała zderzenie. Ptak jagby wyczuł mój lęki i tuż nad ziemią podniósł lot i wrzucił mnie do jednej z zasp , pozostałości po gęstym śniegu , samemu lądując nieco dalej. Wygrzebałam się zpod góry śniegu z uśmiechem , który tak rzadko gościł na mojej twarzy. Wtedy w mojej głowie odezwał się głos.
-Jestem twój. - powiedział ptak. Skąd wiedziałam , że to on ? Bo na mnie patrzył. Ten wzrok mówił wszystko , co chciałam wiedzieć.

wtorek, 26 marca 2013

Axana CD Lyki

- Właź! - syknęłam wpychając Lykę do mojego pokoju - Wolpyx, właź! - syknęłam.
- Co ty taka nerwowa? - spytała Lyka.
- Bo Claude lub Panicz zobaczą... - jęknęłam.
- WALIĆ CLAUDE'a I JEGO DEBILNE FOBIE! - zaczęła śmiać się Lyka i wywaliła się na moje łóżko tuląc do siebie watę cukrową i pozostałe przysmaki. Westchnęłam. Wolpyx wyglądał na ciekawego.
- Jedzenie... Słodycze... - mówił rozanielony.
- Dobra, jemy! - powiedziałam śmiejąc się i zamykając drzwi na klucz. Rzuciliśmy się do specjałów. Ja wsuwałam watę cukrową w tempie karabinu maszynowego. Wata właziła mi we włosy... Balanga na całego. Śmiałam się jak wariatka, gdy nagle coś nam wybiło szybę w oknie.

( Lyka? Wolpy? )

Lyka CD Axany



-Punktualnie o piatej-powtórzyłam robiac śmieszne gesty rękoma i przedrzeżniajac pana lokaja. On spojrzał na mnie karconco na co ja machnęłam tylko ręką. Hanna patrzała na mnie jakby ze złością.
-No co-powiedziałam wzruszajac ramionami. Zaczęłam kierować sie ku głównym schodom. Szłam blisko ściany nieraz o nia ocierajac reką. Szłam powoli i coraz bardziej oddalałam sie od Hanny i WolfGanga. Powoli zostawałam z tyłu i coraz bardziej zwalniałam a czasem nawed stawałam. Wreście oni byli juz na schodach i nie zauważyli mojego zniknięcia. Uśmiechnęłam sie lekko i idąc w strone drzwi wejsciowych obracałam sie co chwila aby sprawdzic czy nikogo nie ma. Wrescie byłam na zewnatrz. Wiatr mocno zamiał ponodujac ze poczułam sie wolna. Westchnęłam radosnie i pobiegłam do koni. Musiałam cos załatwic. Skoro nie mogłam jeśc tutaj to musze zkąś sobie wziąsc jedzenie. Ale mi nie chodziło o normalna zupe czy mieso... chodziło o SŁODZYCZE
Oooo tak juz czyłam smak tych delikatesów w buzi. Było to takie słodkie że wytrzymac sie nie dało. Czekolada, karmel, cukierki szklane... każdy rodzaj  to niebo w gębie.
A wiec cel wycieszki jest ustalony, teraz czas na mały transport. Podbiegłam do pożyczonego konia. Usmiechnełam sie gdy zwierze położyło swoja głowę na moim ramieniu. Jako ze ja sie na siodłach nie znam tylko wiem co to jest. Wiec jechałam na oklep dla dobra sprawy. Wskoczyłam wiec na konia i zaczeła sie podróż. A wiec jest cel i transport teraz problem gdzie dostac słodycze i to może tanie bo kasy jako takiej nie mam. Mam tylko jakieś groszaki, które w miedzy czasie znalazłam. Jechałam barrdzo szybko i moze nawed załapałam o co w tym chodzi. Kiedy na moje nieszczęscie jeden z trojaczkow wyszedł na droge. Próbowałam zatrzymać zwierze ale czy ja sie na jezdzie konno znam... Był tylko jeden znany mi sposób na zzatrzymanie konia. Dmuchnęłam zwierzeciu  powietrzem przed oczami. Koń zdenerwowany ustał deba po czym znów stał jak powiniem.
-przepraszam-powiedziałam. I pojechałam dalej. Po poł godziny byłam juz na miejscu. W miescie w którym roiło sie od ludzi. "Bez magii"  powtarzałam sobie w myslach. Weslam z konia i zaczełam go prowadzic przez uliczki i aleje. Szukałam jakiegoś skleu czy czegos ze slodzyczami. Wrescie znalazłam stary sklep, w którym było mnóstwo pysznych, słodkich słodyczków. Weszłam do srodka małego sklepu zostawiajac konia na zewnatrz.
-Dzień dobry-powiedziałam
-Dzień dobry, czego bys sobie życzyła?-zapytał sklepikach z lekka znudzony. Podeszłam do blatu najblizej jak mogłam.
-Poprosze czekolade, karmle, wate cukrową i cukierki-uderzyłam piescią o blad, który sie wrecz zatrzunsł.
-Juz-szybko zaczał zbierac smakowitości. Wszystko kładł na blad, który po chwili był zapełniony po brzegi.
-Dziekuje-odparłam wziełam zakupy a sklepikarzowi dałam pieniadze. On zaczał brzebac w kasie.
-Bez reszty-dodałam i wyszłam na zewnatrz.  Wsiadłam na konia i zaczełam jechać do rezydencji. Gdy po tym samym upływie czasu byłam juz na miejscu zasmiałam sie psychopatycznie z lekka i zaczełam sie skradac do pokoi. Jednak szybko znalazłam moja sypialnie która była obok moich przyjacieli. Zapukałam do towarzyszy który wyszli zdzwieni na zewnatrz. Oboje byli w  piżamach.
-Chodzie mam słodycze-powiedizłam radośnie.



<Axana? Wolpyx? Imprezka xD?>

Axana CD Lyki

 Zrobiłam jednego, wielkiego facepalm'a.
- Lyyyy... To znaczy: ,,Angelinaaaaaa''... - powiedziałam lekko podirytowana.
- Coś się stało? - Lyka obżerała się ciastkiem - ...My przyrządziliśmy, to mamy prawo spróbować...
- Gada od rzeczy... - powiedział Wolpyx.
Wzniosłam oczy do nieba... Lub raczej do sufitu...
- My tu przyszliśmy do pracy, na szkołę przetrwania... A nie na.. - urwałam, bo Lyka mi przerwała. Zaczęła mi mówić na ucho:
- ,,Z tym całym Claude'm, tą lokainką nie da się wytrzymać... Tak więc to już jest szkoła przetrwania...''
Westchnęłam. Nic nie mogłam więcej powiedzieć. Wzięłam się za sprzątanie ze stołu złotej zastawy.
- Pomóżcie mi... - powiedziałam.
- Dobrze, mogę zamieść! - stwierdziła Lyka i pobiegła po miotłę. Wolpyx został trzymać jej szufelkę. JA poszłam obładowana górą talerzy do kuchni. Gdy zobaczyłam schody... Załamałam się... Wtedy to nie stąd ni zowąd pojawili się ci trzej, dziwni chłopcy, których Claude traktował po macoszemu odkąd przybyliśmy na miejsce.


Cały czas ciś szeptali. A ich wzrok peszył mnie... Cała trójka byłą identyczne, mieli tylko ociupinkę inaczej ułożone włosy. Ten ze środka bez słowa wziął ode mnie wporo szklanek. Ten po jego lewej wziął ode mnie kilka talerzy, a ostatni zabrał ode mnie kilka nozy.
- Dziękuję... - wydusiłam - ...Ale czemu wy to robicie?
Nie odpowiedzieli. 
- Jak macie na imię? - spytałam.
Obstąpili mnie, na co lekko się zarumieniłam. Zaczęli mi szeptać po kolei na ucho swoje imiona. Timber, Thompson i Catenburry... Pracują tu jako pomywacze i ogrodnicy, a Claude zabronił im się odzywać. Prosili mnie również o to, bym nie mówiła ani Paniczowi ani kamerdynerowi o tym, że mi pomogli. Zaproponowałam im, że mogłabym to odnieść sama i nie mieliby kłopotów, ale oni bez słowa ruszyli przed siebie. Ja poszłam za nimi, miałam jeszcze trochę naczyń. W ciszy wszystko zmywaliśmy. Potem Timber do mnie podszedł i powiedział, żebym zaczekała, bo musi iść po coś z braćmi. Wpierw skończyliśmy jednak robotę. Ja posłusznie oparłam się o parapet i... Zobaczyłam, że Trojaczki nagle zniknęli. Pokręciłam głową, stałam w miejscu. Po krótkim czasie stanęli znów przede mną, przynieśli mi... Niebieskie dzwonki? 
- Dziękuję chłopcy... - powiedziałam z uśmiechem przejmując od nich kwiaty i wlepiając każdemu całusa w policzek. Widać było, że całkiem im się to podobało... Uśmiechali się do mnie ciepło. Byli dziwni, lecz mili. 
Odwróciłam się do nich i powiedziałam:
- ,,Muszę iść do moich przyjaciół, mój brat prosił mnie, bym ich nie zostawiała...'' - uśmiechnęłam się i poszłam do Lyki i Wolpyxa, którzy uwinęli się już z podłogą. Lśniła czystością. 
- Hannah! Skąd te kwiaty? - spytała ciekawsko Angelina ( Lyka ) podnosząc się z posadzki.
- Od naszych kochanych Trojaczków... - zniżyłam głos d szeptu.
- Czemu misz tak cicho? - spytał Wolpyx.
- Prosili mnie o to... - przytknęłam sobie palec do ust z uśmiechem - ...To bardzo mili chłopcy, pomogli mi już z tymi naczyniami... - zrobiłam krótką przerwę - ...Wszystko co nam Claude kazał jest gotowe, zobaczcie, ściemnia się! Może... - mówiłam i urwałam, bo wysoki, szczupły cień przysłonił światło. Moim przyjaciołom zrzedły miny. Odwróciłam się. Za mną stał... Ach, właśnie Claude!

Zmierzył mnie tym swoim zimnym spojrzeniem złotych oczu, przez które uginały mi się kolana... Lokaj był wredny, lecz przystojny, tródno było to ukryć...
- Widzę, że ze wszystkim sobie poradziliście... - powiedział i przejechał palcem po stole, by sprawdzić, czy nic na nim nie ma - ...Hmmmm... A skąd te kwaity? - spytał.
Przełknęłam głośniej ślinę, wymyśliłam coś na poczekaniu.
- Poszłam do pobliskiego lasu, tak w międzyczasie po pracy... Lubię kwiaty i chciałam mieć jakiś ładny akcent w pokoju! - powiedziałąm znacznie spokojniej widząc Trojaczki wychylające się zza rogu. Claude pokiwał głową i z zaiste władczą miną wielkiego łaskawca powiedział:
- Dopóki nie będziecie potrzebni mi lub Paniczowi... Możecie iść do swoich pokoi, jutro macie stawić się tu punktualnie o piątej rano... - mówiąc to napięcie odwrócił się i zostawił nas.

( Lyka? Wolpyx? )

Starshine CD Rose


Wpatrywałam się jeszcze przez chwilę w Rose, ale zaraz otrząsnęłam się z zamyślenia.
-Nie mam pojęcia! Ale w sumie to ładnie ci teraz... Wyglądasz tak... Doroślej -przy ostatnim słowie znacząco odkaszlnęłam tłumiąc napady śmiechu- Idziesz na kolejne konsultacje z Terrą? Bo tak bardzo chciałabym w końcu zobaczyć coś ciekawego!

<Rose?>

poniedziałek, 25 marca 2013

Od Grella - ,,Srebrny pył...'' cz 2

 Przedzierałem się przez tłum gapiów, w który wliczały się płaczące i mdlejące kobiety, oraz krzyczący mężczyźni. Gdy byłem już niedaleko od martwej kobiety drogę zastąpił mi... Ten jej mężulek, który zaczął mnie szarpać z mój widowiskowo i pięknie ułożony frak. Chwyciłem go za kołnierz i blisko przyciągnąłem do siebie, jednocześnie połyskując na zielono oczami i sycząc:
- Ogarnij się facet, nie wiesz z kim zadzierasz... - potem odrzuciłem go na bezpieczny kawałek, ludzie byli wstrząśnięci. W dłoniach pojawiła mi się piła łańcuchowa, uniosłem ją do góry i wbiłem w to nic, jakie zostało po dziewczynie. Jej ukochany zemdlał, ludzie się jeszcze bardziej podburzyli, lecz nie zwracałem na nich uwagi. 
- Spoczywaj w pokoju... - powiedziałem przeprowadzając ją na drugą stronę. Nie moja głowa w tym, jak zostanie osądzona. Błyskawicznie wskoczyłem na dach pobliskiego domu i znów zmieniłem się w czerwonego popaprańca. 
,,Nie panikujcie tak, sami kiedyś zginiecie...'' - starałem się przynajmniej ich garstkę uspokoić za pomocą telepatii. Widziałem nagranie z życia tej, którą wprowadziłem do innego świata. Miała na imię Miriana Middleford, dwadzieścia lat, szczęśliwe życie za sobą i przed sobą... Lecz ta nieszczęsna sekunda, jeden zapłon... I wszystko co miała - szczęśliwy, krótki związek, piękny dom... Oraz inne dobra przestały być jej na cokolwiek potrzebne. 
- Ach ci patrzący na wszystko tak płytko ludzie... - mruknąłem sam do siebie - ...Powinienem sprawdzić co u Rose i innych dziewczyn. Otworzyłem wpierw moją Księgę Żniw i zobaczyłem na niej imię... Następnej kobiety ginącej z winy tego dziwnego zapłonu...

Od Lyki CD Axany


WolfGang widząc na wpół ukłonioną Hanne równierz postanowił to zrobić. Tylko ja stałam norlmalnie i czułam się jak odmieniec wśród zgromadzonych. Po chwili moi kochani towarzysze równierz stali juz normalnie. Poczułam sie jakos nagle normalnie. Westchnęłam wrecz niezauważalnie.
-Co jest?-usłyszałam wrecz najcichsze szeptanie blondasa do swojego lokaja. Jego sługa stał na wpół zgiety i pochylony nad chłopczykiem aby go lepiej słyszeć. Przez chwile stali tak w bezruchu. Jednka po dłuszej szeptanej rozmowie. Stali a może raczej chłopiec siedział jak poprzednio. Wymachem ręki oddalił Axane i Wolpyxa, którzy poslusznie odeszli kawałek dalej jednak na taką odległość by szystko słyszeć.
-Posłuchaj...-zaczął lokajinka na co ja wybuchłam niezrozumiałym psychopatycznym śmiechem, który rozniósł sie po całej jadalni. "Czas nagiać granice" pomysłam na co uśmiechnęłam sie tajemniczo. gdy już sie nie smiałam stałam jakostak dziwnie machajac rekami jak mały skaut.
-Patrz jestem małym skauciekiem-zaśmiałam sie. Zaczełam maszerować wokoł stołu radosnie podśpiewujac piosenki.
-Posłuchaj!-wybuchł lokaj a ja sie zatrzymałam w pół kroku. Spojrzłam na niego dziwnie. On poprawiał właśnie swoje spadajace mu wiecznie okulary.
-No słucham...-powiedziałam odwracajac sie bokiem i wyrzucajac reke.
-Czemu nei szanujesz prawodzicie Panicza?-zapytał mnie z tym swoim spokojem. Za soba słyszłam szepty Axany bym przestała.
-No wiesz... długo by tłumaczyc ale głownym powodem jest to że nie szanuje ludzi-uśmiechnęłam sie lekko za soba krzyżujac palce. Moze i to nei była prawda ale miałam taka zabawed naginajac granice.
-Prosze abys oddawała Paniczu Aloisowi rzeczony szacunek inaczej cie wywalimy-powiedzial poważnie.
-Dobrze-powiedziałam kłaniajac sie lekko ale z tym swoim psychopatycznym śmiechem. Odgiełam sie i zaczełam wyjadac ciastko które stało na stole. Zaśmiałam sie kiedy Alois wyszedł z jadalni a za nim ten jego lokaik który patrzał przez cały czas na mnie nieufnie.
-Jak zabawa?-zapytałam z nutka ironi albo mozę nawed kubłem ironi...

<Axana?Wolpyx?>

Od Greilla ,,Srebrny pył... czyli pierwsze żniwa od dawna cz. 1''

Dwunasta w nocy, Big Ben ją wybił...
- ...Czas rozpocząć żniwa! - powiedziałem wręcz wyjąco stojąc na jego czubku. Spojrzałem w dół. Moja ofiara, jest bardzo blisko, ciekawe jak ją sprzątnę... Moją uwagę przykuło młode, szczęśliwe małżeństwo. Byli zadowoleni, wyszli z zakładu fotograficznego. Przyglądałem im się przenikliwie. Cisza, spokój, wszyscy żyją swoim rytmem. Nagle dało się słyszeć huk... I ten wrzask. Otworzyłem szerzej oczy nie dlatego, że mnie to wystraszyło, lecz... Czemu ta dziewczyna zaczęła się sama palić? Dziwna sprawa. Nagle do nosa wpadł mi jakiś pył. Zacząłem kasłać. To chyba... Nie wiem czy to, ale to taki proch, jaki wkłada się do staromodnych aparatów... Srebrny proch... Znam to skądś. Mniejsza o to, przybrałem nieco bardziej normalną postać, która była najzwyklejszą charakteryzacją. Muszę się jakoś zbliżyć do tych ludzi, a spiczaste, zwierzęce kły i krwistoczerwone włosy nie sprawiają wrażenia kogoś, komu można zaufać. Po zmienieniu się zeskoczyłem z ogromnej wieży na której był zegar i przez kilka krętych uliczek błyskawicznie dotarłem na miejsce w którym były już jedynie prochy kobiety.

CDN ( nie dokańczać! )

Axana CD Lyki

- Dobrze, że się cieszysz, mój Panie... - powiedziałam cicho.
- Też jestem z tego rad. Jesteście całkiem nieźli, myślę, że będę mógł przyjąć was na... Zawsze? - zakończył pytając jakby siebie samego.
- Zawsze z Tobą będę, Paniczu... - powiedziałam kłaniając się lekko. Spojrzałam kątem oka na Lykę i Wolpyxa... To znaczy Angelinę i Wolfganga!

( Angelina? Wolfgang? XD )

Rose C.D. Starshine

-Wybrałyście już konie?-zapytałam podchodząc do Starshine i Angel z moim Samuelem.
Samuel



















-Tak.-odparła Starshine wyprowadzając z boksu konia.-Nazywa się Ginnie.
Klacz zarżała, a Starshine się zaśmiała.
Ginnie














-A Angel?-zapytałam.
-Już.-odpowiedziała.-Wacham sie między tym, a tym.
-Ej weź tego!-zawołała starshine z drugiego końca stajni.
-Hmmm... No dobra.-zgodziła się angel i juz po chwili wyprowadzała z boksu konika.
Mari




















-Ok...-zaczęłam.
-Jupi! Nauczę się jeżdzić konno!-wykrzyknęła Starshine. Spiorunowałam ją wzrokiem.
-Najpierw trzeba za nie zapłacić.
-A tak... Sorki Rose.-odpowiedziała.
-Spoko. Dobra chodźmy.
Znalezienie stajennego nie było trudne. Wystarczyło dobrze rozejrzeć się po boksach, żeby go zobaczyć.
-Ile za konie?-zapytałam.
-A weźcie se je za 12 złotych monet. I tak mam ich tu za dużo.
-Dobrze dziękuję.
-A i nie musicie ich zwracać!-zawołał za nami stajenny.
Wyszłyśmy na zewnatrz.
-Ok. Najpierw stajecie z lewej strony konia.-zaczęłam. Kiedy to zrobiły mówiłam dalej.-Potem wkładacie lewą nogę w strzemię. I przeżucacie ciężar ciała nad koniem, siadając w siodle. Ok. a teraz zeby jechać, ściskacie lekko tułów konia kolanami, żeby stanąć ciągniecie lekko wodze z obu stron jednocześnie, żeby skręcić w lewo ciągniecie lekko wodze z lewej strony, a żeby skręcić w prawo ciągniecie lekko wodze z prawej strony. to co gotowe do drogi? Au! Szlag.
Chwyciłam się za ramię, w które przed chwilą wbił się kolec jakiejś rośliny. Ugięły się pode mną kolana.
-Wszystko w porządku?-zapytała Starshine zeskakując z konia.
-Tak. Wszystko okej tylko muszę zmienić się w wilka.
-Ale... No dobra. Zrobisz to za tamtymi drzewami?-zapytała.
-Tak.-powiedziałam i poszłam. Potrzebowałam zmienić się w wilka rzeby porozumieć sie z Terrą. Weszłam między drzewa i zdjęłam medalion.
-,,Terra? Jestes tam?''-zapytałam w myślach.
-,,Tak. Co się stało?''-odezwał się w mojej głowie głos Terry.
-,,Dziabnęła mnie jakaś roślinka i na chwile nieco osłabłam. Ale juz jest OK.''
-,,To dobrze. Informuj mnie na bierząco o takich rzeczach. A i tak przy okazji. Przyszła do mnie Sayona...''
-,,Co sie stało?''
-,,Zbadałam ją i...''
-,,Terra!''
-,,Ona też jest w ciąży."
-,,OK. Muszę już iść do Starshine. Jeszcze nic jej nie wyjasniłam.''
-,,Dobra"-powiedziała Terra, a ja założyłam mój medalion i na powrót stałam się człowiekiem. Wyszłam z zagajnika i Starshine sie cofnęła.
-Co?-zapytałam.
Pokazała mi lusterko.


-Na Zeusa.-szepnęłam.-Jak to się stało?

<Starshine?>