sobota, 1 grudnia 2012

Starshine "Mgła i zasadzka"


Staliśmy na wzgórzu, patrząc na tereny nazej watahy. Przyjrzałam się swoim towarzyszom. Blue, Sayona, Gringer, Calthaniel, Angel i Lyka. Spojrzałam na niebo. Słońce mocno świeciło, jedyne co pozostało po wczorajszej ulewie to błoto. Uśmiechnęłam się do wilków.
-Idziemy? -spytałam.
Kiwnęli jednocześnie głowami, po czym odwróciliśmy się w stronę północnego-wschodu i zniknęiśmy po drugiej stronie pagórka. Wędrówka rozpoczęta.
***
Żegnaliśmy się po kolei z wszystkimi. W moim przypadku potrwało to dłużej przy trzech wilkach.
-Do zobaczenia Starshine!
-Do zobaczenia, Valixy -powiedziałam dość smutno.
-Nie martw się!
Spojrzałyśmy sobie w oczy.
-Dobrze ci szło w walce. -szepnęła mi do ucha- Myślę, że na rozmowach z całymi tymi duchami się nie skończy. Bądźcie uważni.
Kiwnęłam głową i przesunęłam się w kolejce do Narcyza.
-Cieszę się, że będziecie razem - powiedziałam- Czuję się pewniej, wiedząc, że moja przyjaciółka będzie bezpieczna z tobą.
-Oczywiście. -wyszczerzył zęby w uśmiechu.
I nadszedł czas na najtrudniejsze pożegnanie.
-Och, Rose... -przytuliłam ją mocno.
-Powodzenia, Starshine...
W oku zakręciła mi się łza.
-Rose, wiesz, że będziemy w kontakcie.
Wilczyca spojrzała na swoją tylną łapę.
-Znak nie pojawił się ponownie. Eden zniszczyła naszą więź...
-Wcale nie! -z oczu popłynęła mi kolejna łza- To tylko obrazek! Jesteśmy siostrami, czy ktoś tego chce czy nie!
Rose uśmiechnęła się, choć nieznacznie.
-Wrócę. I pomogę ci jak będę mogła. -powiedziałam pewnie.
***
-Starshine? -zaczepiła mnie Sayona- Nic ci nie jest?
-Nie, nie. -potrząsnęłam głową- Zamyśliłam się tylko trochę.
Po chwili dodałam.
-Smutno mi bez Rose.
-No nie mów! Zobaczycie się za parę dni. To tylko wycieczka!
Poklepała mnie po plecach.
-Pewnie tak. -westchnęłam i spojrzałam na czyste niebo.
Szliśmy lasem, jeden za drugim starając się omijać wielkie kałuże. Przechodziliśmy nad strumieniami po zwalonych pniach. Nieraz się zdarzało, że z gałęzi spadał deszczyk kropel, które jeszcze nie wyschły. Tak mijały godziny aż dotarliśmy do skraju Lasu Mgły. Panowała cisza, tylko czasem jakieś dzikie zwierzę ją zakłócało, stukając kopytami.
-Zróbmy na chwilę postój, zanim wejdziemy do Lasu. -zarządziła Blue- Przejdziemy go za jednym razem. Następna okazja do posiłku będzie więc dopiero wieczorem, gdy już z niego wyjdziemy.
Rozłożyliśmy się na polance i wyjęliśmy z naszych toreb coś do przekąszenia. Zjadłam parę jagód i poziomek, które zbierałam dzisiejszego ranka z Rose. Znów zrobiło mi się smutno bez niej. Obejrzałam się na siedzącego obok mnie Calthaniela. Zajadał się spokojnie kawałkiem jelenia. Zemdliło mnie na ten widok. Jak można to jeść! Pokręciłam głową i wróciłam do swoich owoców. Schyliłam głowę do ziemi, gdy poczułam, że ziemia drży. Usłyszałam dochodzący z całkiem niedaleka kwik...
-Dziki! Stado dzików! -krzyknęłam.
Reszta wyprawy też wyczuła zagrożenie i zaczęła pospiesznie chować swoje jedzenie z powrotem do toreb. Tak się tym wszystkim przejęłam, że nie zdążyłam zapakować swoich rzeczy. Chciałam jeszcze spróbować to zrobić, ale powstrzymał mnie mocny chwyt Calthaniela.
-Nie ma już czasu! Uciekajmy! Nic ci po jedzeniu, gdy będziesz martwa!
Zgodziłam się, choć niechętnie. W końcu on miał rację. Tylko ja nie chciałam szukać jagód za każdym razem gdy będę głodna.
Zaczęliśmy biec w stronę lasu. Zniknęliśmy w mgle, która unosiła się w całym lesie. Biegliśmy co sił omijając drzewa i przeskakując doły. Czuliśmy tuż za sobą obecność stada.Po chwili znaleźliśmy wgłębienie w skarpie. Schowaliśmy się do środka i patrzyliśmy od dołu, jak ponad nami skaczą po kolei rozpędzone dziki. Czekaliśmy bez ruchu aż do momentu, gdy ostatni z nich nie zniknął we mgle. Odetchnęłam z ulgą.
-Mało brakowało. -powiedziała Blue.
Wyszliśmy z zagłębienia na drogę.
-Dziwne. Wcześniej jej tu nie było. -zdziwiła się Angel.
Przeszła parę kroków, żeby się rozejrzeć, gdy nagle przed nią pojawił się wilk. A właściwie jego... duch. Ktoś wydał krzyk zdumienia, gdy z mgły wyłoniło się więcej postaci. Powiedziały tylko parę słów w innym języku, a potem jeden po drógim padaliśmy na ziemię. Skutek zaklęcia Snu.
***
Obudziłam się w jakiejś sali. Ściany i podłoga były z kamienia. Oprócz mnie nie było tam nikogo. Przynajmniej tak mi się wydawało.
-Może ty nam powiesz, co tu robicie? -usłyszałam głos. Przede mną zmaterializował się wielki, czarny wilk. Zamyśliłam się na chwilę.
-To znaczy, że już kogoś o to pytałeś?
-To ja zadałem pytanie. Więc?
-To oczywiste. Chcemy się dowiedzieć dlaczego nas prześladujecie. Ja już wyjaśniłam. A wy? Dlaczego nas zaatakowaliście?
-Gdybym mógł to zrobić, już byłoby po tobie. Tylko jesteś nam do czegoś potrzebna.
Poczułam się pewniej. Jestem bezpieczna. Przynajmniej na razie, bo wcale nie mam zamiaru im pomagać.
-To dlaczego robicie krzywdę moim przyjaciołom?
-My ich tu nie zapraszaliśmy. Po prostu: nie mogliśmy ich tak zostawić samych w lesie, rozumiesz? -uśmiechnął się szyderczo.
-W takim razie, zaprowadź mnie do nich.
-Nie wiem po co, ale w porządku.
Wilk dał znak i strażnicy otworzyli drzwi. Szliśmy korytarzami starego zamku. Pochodnie świeciły dość słabo. Na koniec weszliśmy do wielkiej sali. Sufit podtrzymywał szereg kolumn, a na drugim końcu znajdował się portal. Nie był jeszcze aktywowany.
-Tam są. -wilk pokazał łapą na lewą stronę sali.
Pobiegłam natychmiast w tamtą stronę i zobaczyłam moich towarzyszy pilnowanych przez resztę duchów.
-Co się stało? -spytałam od razu- I nic wam nie jest?

<Ktoś odpisze?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz