Sheron
znowu gdzieś biegał. Jest to zrozumiałe - to szczeniak. Jakoś za bardzo
nie przejmuje się gdzie jest i co robi. Po prostu stawiam jeden warunek
- ma wracać przed zachodem słońca. Niektórzy mogą powiedzieć, że jestem
nieodpowiedzialna, ale nic złego mu się jeszcze nie stało. Wie gdzie
jest spiżarnia, nie muszę się martwić o śniadanie.
Wstałam rano (czyt. po południu), zjadłam coś i poszłam się nudzić nad potok. Wyskoczyłam do wody. Byłam zbyt zaspana żeby pływać, ale mogłam się popluskać. Tak więc zrobiłam. Zanurzłam się cała i poczułam kłójący ból. Wypłynęłam jak najszybciej. Cała skręcałam się z bólu. Z trudem wyszłam z wody i położyłam się na brzegu. - To czas zmian... - usłyszałam spokojny głos Wydawał się opiekuńczy, miły, osoby godnej zaufania. Otrząsnęłam się. Ból minął, ale czułam się wyjątkowo dziwnie. Miałam coś na szyi. Coś co mnie ogrzewało, ale lekko uwierało. Spojrzałam w wodę i... nie poznawałam się. Wyglądałam jak Valixy, ale... na odwrót. - Czy to na pewno ja?! - uderzyłam łapą w taflę wody Nic się nie zmieniło. Ogarnęła mnie panika. Właściwie poderwałam się sobie, ale i tak nie było to normalne. Wchodzę do wody i zmieniam wygląd. Zanurzałam się w tym potoku wiele razy, za każdym wyglądałam normalnie. Właściwie... było mi z tym wyglądem dobrze. Najwidoczniej tak musi zostać. |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz