środa, 15 maja 2013

Grell i Axana CD Rose

     *Część od Grella


     Szybko wziąłem od Rose miecz.
- Skąd to się tu znalazło?! - otworzyłem szeroko oczy.
Lyka wstała z podłogi, a moją siostrę już dawno gdzieś zmyło - zapewne do poszkodowanego w walce.
- Claude Faustus wyciągnął to Axanie z gardła... - powiedziała moja narzeczona.
- Czy wy nic nie rozumiecie? - jęknąłem przejeżdżając palcem po ostrzu miecza - To jest Leviatan! Miecz uśmiercający demony! On może zabić wszystko, był zaginiony od milionów lat! Nie spodziewałem się, że... - nagle urwałem - ...Axana nie jest zwykłą waderą, w żadnym wypadku...
- Zatrzymasz ten miecz? - wtrąciła Rose.
Spojrzałem na narzędzie walki.
- Oddajmy go Axanie... Nasze ręce są niepowołane... - powiedziałem rzucając go z hukiem na ziemię.
- Al..Ale dlaczego!> - Lyka rozłożyła ręce w geście rozpaczy.
- Jeśli jest to miecz wyciągnięty z gardła Axany, a obecnie raczej Hanny... - spojrzałem na moje towarzyszki - ...Jeśli ten miecz się znalazł w niej, to oznacza jedynie to, że to jest jej własność, a ten kto będzie go dzierżył zbyt pewny swego, prędzej czy później zginie... - mówiąc to znów wyszła na wierzch ta moja ciemna aura, tak się rozkręciłem, że wokół zaczęły wirować płomienie życia. Szybko się jednak opanowałem i z niewinnym uśmiechem zniszczyłem aurę.
- Chodźmy dziewczyny, trzeba zbadać sprawę, Michaelis jest nie lepszy od Claude'a... Hmmmm... A właśnie, ciekawe, jak radzi sobie Axi i ten idiota...

           *Część od Axany

     Panicz bardzo cierpiał. Claude krzątał się po pokoju i gdzieś zniknął. Uklękłam obok łóżka Aloisa.
- Mój panie, proszę Cię, bądź spokojny.... - szeptałam mu kojąco do ucha, lecz on uderzył mnie w twarz.
- Idź stąd! - miotał się dalej w boleściach.
W tamtej chwili Claude wrócił z jakąś małą, przeźroczystą buteleczką. Podniosłam na niego wzrok.
- Claude, mogłabym cię spytać co to właściwie jest? - spytałam cicho.
Kamerdyner jedynie podsunął mi buteleczkę wraz z jej zawartością pod nos, przeczytałam sidniejący na niej napis.
- Zwariowałeś?! - wypaliłam nagle i zakryłam usta dłonią widząc, że moja reakcja zdenerwowała Kumoshitsuji - To znaczy... - powiedziałam zmieszana spuszczając wzrok bojąc się, że mnie uderzy - ...Czemu chcesz dać naszemu panu środki narkotyczne? - spytałam cicho - ...Chcesz go zabić?
Okulary demona błysnęły.
- W niewielkich dawkach używają tego lekarze, nie mam zamiaru upoić tym naszego pana, by zapadł w wieczny sen... - mówiąc to podszedł do chłopca, zdecydowanie chwycił go za podbródek i wlał mu kilka kropel do ust. Alois błyskawicznie zaczął słabnąć, aż wreszcie usnął. Claude stał chwilę patrząc na niego z obojętnością na twarzy, podczas gdy mi chciało się płakać. Potem mężczyzna chwycił za przyrządy chirurgiczne. podniosłam się z podłogi.
- Claude-sama ( japoński zwrot grzecznościowy - ''sama'', to tytuł przyznawany komuś wyższej rangi niż my ), czy powinnam wyjść? - powiedziałam.
On nie odrywał się od pracy, opatrywał szybko i zręcznie rany Aloisa.
- Niekoniecznie, może wreszcie się przydasz do czegoś... - przewrócił zażenowany oczami.
Tęczówki zabłysły mi jeszcze głębszym błękitem.
- W czym...? - spytałam.
- Wiesz, że tutaj wszyscy potrzebują pomocy, ale jesteś za słaba i za głupia, by nas uwolnić...
Spojrzałam na niego.
- Nie byłeś demonem od początku, prawda?
Claude spojrzał na mnie kątem oka.
- Nie, nie byłem, ale sam się o to prosiłem zawierając kontrakt z kilkoma na raz... Tobie nie radzę tego robić idiotko, a w każdym razie i tak mi nic nie pomoże, stałem się taki jak one....
- Mówiłeś mi to we śnie... - zauważyłam.
- Tak... - powiedział Claude dokańczając ostatnie szwy - Ale nie wierzę w twoje umiejętności Hannah-san... - powiedział to i wyszedł z pokoju, wychylił się jeszcze na chwilę zza drzwi i powiedział mi beznamiętnym tonem, żebym zostawiła panicza. Gdy był pewien, że na sto procent opuściłam pokój podszedł gdzieś, gdzie wiedział on sam. Ja udałam się do pobliskiego lasu nazbierać dzwonków. To piękne kwiaty. Nagle gdzieś w głębi duszy usłyszałam słodki śmiech Luki... Przyłożyłam sobie dłoń do serca, byłam szczęśliwa w ciągu tych kilku sekund. Nagle odwróciłam się w stronę pobliskich krzaków. Stał tam... PANICZ ALOIS! Przetarłam oczy. Widać zdążył się wybudzić w czasie tej godziny gdy tu szłam i przyszedł w to miejsce. Ale czemu Claude go nie powstrzymał, to dziecko było słabe! Widziałam, jak ten czternastoletni okrutnik patrzył na motyla szarpiącego się w sieci. Wstałam i schowałam się za drzewem.
,,Mój panie, nie tędy droga...'' -szeptałam mu głosem z głębi duszy. On jak zaczarowany zaczął wyciągać zwierzę z sieci. Potem coś do niego mówił i... I wyrwał mu skrzydło.
- Tobie nigdzie nie pozwolę odejść... Wszyscy odeszli... - mówił chłopak miażdżąc piękne, niebieskie skrzydło wada w dłoni.
Było mi smutno. Wiedziałam, że był samotny... Ale szedł złą drogą i obdarzał uczuciami nie tego, który był ich godny.
,,Mój panie, posłuchaj mnie, przestaj niszczyć, proszę cię, okaż trochę litości, miej w sobie miłosierdzie... Nie tędy droga...'' - dalej do niego mówiłam i usłyszałam za sobą szelest trawy. Stał za mną Claude.
- Co tutaj robisz? - spytał z szyderą na twarzy.
Spojrzałam na swoje buty nie patrząc na niego, tylko na Aloisa.
- Pilnuję, by nasz pan nie zgubił się w lesie...
- Nawet, jeśli ja tu jestem? - powiedział demon.
- JEetem tu właśnie dlatego... W lesie zwanym Claudem Faustusem łatwo się zgubić i zginąć... Claude... Jeśli ty go zdradzisz, jeśli go zabijesz... Jeśli go zabijesz, to ja cię... - spojrzałam kotem oka na Claude'a i otworzyłam szeroko

oczy, podszedł do mnie i z całej siły chwycił za szyję i lewą rękę przyciskając mnie do drzewa. Mocno mnie trzymał.
- Co... Co ty sobie wyobrażasz! Myślisz, że będziesz mi się stawiać, co...? - mówił demon z szyderczym spokojem - ...Nie przesądzaj swoich możliwości Hannah... A może raczej Axana... Hannah... Hannah Anafeloz, pokrowiec, pochwa na miecz lewiatan... - przechylił głowę ne bok złośliwie się uśmiechając i wbijając mi palce w dłoń tak mocno, że zaczęła krwawić - ...Pusta Hannah to bezużyteczna Hannah, a bezużyteczna Hannah to nic, zapamiętaj to sobie... - mówiąc to rzucił mną o ziemię i poszedł do Aloisa.
Z trudem oddychałam.
- Demon... - syknęłam przez zęby, gdy poszedł prawić Aloisowi czułe słówka i chciał zabrać go do rezydencji, chciałam uderzyć kamerdynera, ale nie umiałam - To nie ty tam powinieneś stać Claude... Twoje miejsce powinien zająć... Luca Macken... - powiedziałam z nadzieją w głosie i po chwili leżac na ziemi wpatrzyłam się w niebo... - Claude... Nigdy nie zrozumiesz, że prawdziwe szczęście zaczyna się po cierpieniu...- spojrzałam szczęśliwa na Aloisa, w którym widziałam odbicie małego Lucki. Alois - chłopiec, który jak ten biedny motyl ma naderwane skrzydła...

     Potem wróciłam do rezydencji, nazbierałam tych niebieskich kwiatów i uklękłam zmęczona na podłodze, spojrzałam na jeden z kryształowych żyrandoli...
- W języku kwiatów, dzwonki oznaczają...
- ...wieczną więź... - dokończył Claude i zniknął... A moja dłoń cały czas krwawiła. Zaszłam do ogrodu, do Trojaczków.
- Witajcie, chłopcy, co robicie? - spytałam z uśmiechem pomimo bólu - jesteście dzisiaj bardzo rozmowni - zauważyłam widząc, że mówią na głos.
- To nakaz pana... - powiedział Timber, a ja położyłam mu palec na ustach - Czemu zbieracie te róże... Piękne czerwone róże przed ogrodem rezydencji Trancy?
- Claude kazał nam zrobić nową aranżację... - parsknął Thompson i wraz z braćmi chwycili się za ręce tworząc wokół mnie koło.
- Nie sądzicie, że te kwiaty byłyby odpowiedniejsze? - z życzliwym uśmiechem powpinałam im dzwonki we włosy i wyszłam z okręgu. Zmierzałam znów do rezydencji, a przed jej drzwiami stanął Grell, Rose i Lyka zagradzając mi drogę. Mieli miecz Leviatan... Chowałam za plecami krwawiącą dłoń...

< Lyka, Rose? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz