Przechadzałem się w wilczej postaci po watasze, gdy usłyszałem jakiś
wrzask w chatce Terry. Przybiegłem tam - wiedziałem, że Rose i Terra
próbują tam pomóc Wolpyxowi. A ten hałas był bardzo złowróżbny. Gdy
wbiegłem do środka, zobaczyłem, jak Rose rozpaczliwie próbuje odzyskać
chociaż troszkę eliksiru mającego pomóc wyzdrowieć wilkowi. Pokręciłem
tylko głową patrząc na to wszystko z niedowierzaniem. Za mną, na
topniejącym pomału śniegu widoczne były ślady krwi.... Tak, własnie
jego, ja - śmierć we własnej osobie, znam zapach krwi każdej istoty
żyjącej... Tak więc pognałem przed siebie, ile sił w łapach. TRZEBA GO
RATOWAĆ! FACET NIE WIE CO ROBI! Gdy mogłem już dojrzeć jego sylwetkę,
przypomniało mi się coś.
- Grell! Kretynie! - wrzasnąłem do samego siebie i zawróciłem. Biegłem
tak szybko, że z trudem łapałem oddech. Wreszcie z poślizgiem znów
wpadłem do szamanki i naszej alfy ( przy okazji zdążyłem wywalić kilka
półek w domu Terry ). Spojrzały na mnie z przerażeniem. Wyrwałem Rose
buteleczkę z ostatnimi kroplami eliksiru, po czym znów puściłem się za
Wolpyxem. Nigdy sobie nie wybaczę tego, że... Właśnie... Kto komu
zrujnował życie? Ja jemu, czy on mi...? Nie ważne... Biegłem za krwią na
śniegu aż do granic naszej watahy. Potrzebujący pomocy Wolpyx był już
dziesięć metrów ode mnie. Zmieniłem się więc w człowieka, podparłem się
piłą łańcuchowa by wyskoczyć na niego z większą siłą i przesadziłem
calutki dystans za jednym zamachem. Runąłem prosto na niego,
przygniotłem go do ziemi, żeby mi się nie szarpał.
- Puść mnie! - wrzasnął - Ja to robię dla dobra wszystkich, daj mi
odejść! Lyka, ty, wasze dzieci! - mówił, jakby miał omamy wzrokowe - Ja
wam nie chcę niszczyć życia!
- A ja nie chcę mieć tego poczucia, że nie zrobiłem tego, co muszę... -
mówiąc to, spróbowałem wlać mu do pyska pozostałości po eliksirze, ale
niestety, nie udało się to. W zanadrzu mam inną, bardziej agresywną
metodę. Wolpyx nie miał siły wstać, więc mogłem szybko od niego wstać,
by pójść po piłę łańcuchową. Zaczął czołgać się do tyłu po ziemi.
- Nie zabijaj... Albo zabij, żebym nie cierpiał... - mówił histerycznie - RÓB CO CHCESZ!
Nie zwracałem jednak na to uwagi. Podchodziłem do niego wolno, lecz
zdawało mu się, że biegnę do niego z zawrotną prędkością. Moje oczy
lśniły zielenią, wokół zapanował mrok. Byłem tylko ja i on... Kiedy
przymurowałem basiora do najbliższego drzewa, zamachnąłem się moją kosą i
wbiłem ją w jego serce. Wrzasnął z bólu, trysnęła krew, a ja wyjąłem z
niego piłę. Z piersi Wolpyxa wydobywała się teraz taśma filmowa z jego
życia.
- Już nie będziesz pamiętał, tego, co cię zniszczyło... - szepnąłem
wyjmując z kieszeni Nożyczki Śmierci i zacząłem ciąć ją na kawałki nie
zwracając uwagi na okrzyki bólu lewitującego wilka. Gdy wszystko było
gotowe, zamknąłem oczy i siłą woli... Zadecydowałem o ocaleniu go...
Wszystko zaczęło się rozświetlać, ponacinane w odpowiednich momentach
nagranie zniknęło, wróciło do swego właściciela... Wolpyx leżał teraz w
plamie krwi, jednak już nie miał na sobie ran. To był atak na jego
wspomnienia, nie ciało. Uklęknąłem przy nim i otworzyłem mu dłonią oczy.
Powrócił mu oddech, wyglądał na zdezorientowanego.
( Wolpyx? )
jedyny sensowny komentarz, jaki mi się nasuwa, ma jedynie trzy litery: WTF?! Greil jest wilkiem czy Bogiem, bo już nie łapię? taśma życia, lewitacja i wilk, który wciąż żyje pomimo kosy w sercu - tak, to brzmi baaardzo logicznie...
OdpowiedzUsuńMoce Kosiarza się kłaniają złotko...
OdpowiedzUsuń~Greill