Och, na litość, te jelenie w ogóle nie mają instynktu samozachowawczego
czy co? Już drugi przebiegł mi przed nosem, chociaż wlokłem za sobą jego
martwego już pobratymca. W mojej dawnej watasze polowania były
wyzwaniem, ale tu wszystko wydawało się proste... czasami aż za proste.
Byłem zamyślony, ale moje zmysły automatycznie rejestrowały nietypowe
oznaki czyjejś obecności. W sumie lubiłem tą moc, chociaż gdy wyczulony
węch wyrwał mnie z zadumy, przez chwilę nie do końca orientowałem się,
co się stało. Dobrze, że moje ciało wiedziało lepiej - wyczułem wilka.
Trop był świeży, miał najwyżej godzinę. W korę dębu, obok którego
stanąłem, wczepił się kłaczek białej sierści - stąd zapach, który mnie
zaalarmował. Zaintrygowany podążyłem za śladami. Nie znałem tego tropu,
ale byłem pewien, że to nikt z watahy. Nie musiałem długo szukać -
wilczyca znalazła mnie. Pierwsze co pamiętam, to białe futro zwalające
się na mnie z góry z głośnym piskiem.
- Calthaniel! - wydyszało białe futro.
- Istiss? - spytałem z niedowierzaniem. Wilczyca uśmiechnęła się
szeroko. Wpatrywałem się jak urzeczony w śnieżnobiałą sierść mojej
najlepszej przyjaciółki i czułem, że robi mi się ciepło na sercu.
<Istiss? witamy w watasze >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz