Ufając, że Rose nie myli się co do niegroźności wilka pobiegłem do chatki Terry najszybciej jak tylko było to możliwe. Nie było z tym wielkich problemów, więc dosłownie chwilę potem meldowałem szamance co się właśnie wydarzyło, a właściwie to wiadomość, że miło by było gdyby się zajęła tym kimś, kogo właśnie z alfą znaleźliśmy.
-W takim razie prowadź -rzuciła Terra, która błyskawicznie przygotowała się do "operacji", w co włączało się również spakowanie buteleczek, fiolek, ziółek, maści i innych specyfików. Połowę (a przynajmniej tak stwierdziła szamanka) niosłem sam. Przebyliśmy drogę do wodopoju w również niezgorszym tempie. Gdy tylko naszym oczom ukazał się widok rannego i siedzącej przy nim Rose, szamanka westchnęła z boleścią.
-To sobie miejsce wybrał na umieranie. Po prostu świetnie. Cały wodopój zanieczyszczony!
Jak się okazało, sprzęt przez nas przytargany nie był wystarczający, więc Rose i ja musieliśmy uganiać się po lesie za roślinkami o piekielnie skomplikowanych nazwach.
-Co następne? -spytałem zdyszany wypluwając na stosik wiązkę kłujących łodyg.
-Nic. -usłyszałem w odpowiedzi.
-I gdzie to znajdę? -spytałem odruchowo. Zaraz potem ugryzłem się w język.
Jednak zamiast jakiejkolwiek uwagi na mój temat usłyszałem, że:
-Zaraz się obudzi. A przynajmniej powinien. To tyle.
Z ulgą położyłem się na ziemi czekając na to właśnie przebudzenie.
<Resztę komuś zostawiam :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz