czwartek, 30 stycznia 2014

Od Nightrun'a CD Rose

Niesamowite ile może się zmienić okolica przez zaledwie kilka miesięcy. Idąc przez tereny Watahy miałem wrażenie jakbym odkrywał zupełnie nowe miejsce. Uwagi, jakie pozostali wymieniali między sobą świadczyły o tym, że oni również zarejestrowali poważne zmiany.
Chociażby to, co już na samym początku zagrodziło nam drogę. Dosłownie. Nikt chyba nie spodziewał się, że trafimy na płot w środku lasu. Czarne pręty, które go stanowiły, układały się w najróżniejsze wzory roślin, zwierząt i gwiezdnych konstelacji. Na jednym z zawijasów wisiała tabliczka z napisem "Świeżo malowane". Rzeczywiście, jak się dobrze przyjrzeć ogrodzenie nadal się błyszczało. Nie mówiąc już o zapachu...
-Ktoś się tu ostatnio wprowadził? Jakiś człowiek?-spytała Rose, mówiąc do swojego medalionu.
-Ostatnio masz na myśli pół roku temu? -odpowiedział jej głos Terry- Nie, jeśli już to kolejne zagubione czworonogi. Żadnych ludzi.
-Dziwne.. -westchnęła alfa puszczając swobodnie amulet tym samym kończąc rozmowę.
Ja w tym czasie zbliżyłem się do otwartej na oścież bramy, która również zdawała się być jednym wielkim obrazem. Z niewyjaśnionego powodu zdawało mi się, że drogę zagradza nam coś jeszcze. Światło nie przechodziło jedynie przez powietrze... Postąpiłem krok naprzód i w tym momencie przekonałem się, że miałem rację. Zderzyłem się z polem siłowym, które w odpowiedzi zafalowało wieloma kolorami. Próbowałem przedrzeć się do środka kopuły, na nic jednak się to zdało - bariera energii łaskotała mnie jedynie w łapy.
-Jakieś pomysły? -spytałem przyjaciół, którzy również z zainteresowaniem przyglądali się temu czemuś.
-Ktoś, kto mieszka w środku widocznie nie lubi niezapowiedzianych gości-stwierdził Marlow z uśmiechem. Żadnemu z nas to nie przeszkadzało- Ale z magią trzeba walczyć magią! -to powiedziawszy wytworzył za pomocą swoich mocy strzałę, którą następnie skierował w stronę pola siłowego. Ono co prawda ugięło się poważnie pod jej naporem, nadal jednak nie ustąpiło i po chwili wróciło do swojego pierwotnego stanu.
Każdy po kolei próbował swoich mocy, marnie jednak nam szło uszkadzanie irytującej bariery. Za każdym razem, kiedy wydawało się, że odnieśliśmy sukces, przeszkoda w blasku jak gdyby nigdy nic układała się z powrotem w gładką powierzchnię.
-To się nazywa pech -westchnęła Angel- Nie mamy nawet jak się dostać do tej wieży.
Jej rozczarowanie sprawiło, że na krótką chwilę mroźny wiatr przemknął obok nas, kończąc swój lot na barierze. Zły z powodu niepowodzenia uderzyłem ostatni raz głową w kopułę. I co się okazało? Rozległ się dźwięk podobny do tłuczonego szkła i gdy otrząsnąłem się ze zdziwienia okazało się, że znajduję się już po drugiej stronie ogrodzenia.
-To się nazywa szczęście! -wykrzyknęła radośnie Rose. Wbiegła do środka, za nią Marlow i na sam koniec Angel. Nie dawała mi spokoju myśl, że to jednak nie był tylko zwykły przypadek... Nie mogłem się tego dowiedzieć, przynajmniej na razie, bo wilczyca odwróciła wzrok, a gdy spojrzała przed siebie, nie można było odczytać żadnych emocji. Może oprócz radości z tego, że znów mamy drogę wolną...
Do wieży prowadził jeszcze kawałek drogi, w tej chwili znajdowaliśmy się w starannie zadbanym ogrodzie. Symetrycznie rozłożone i dokładnie rozplanowane alejki wyłożone gładkim kamieniem prowadziły pomiędzy przycinane żywopłoty, kolorowe kwietniki i fontanny. Ktoś, kto tu mieszkał, ktokolwiek to był, musiał być strasznym perfekcjonistą. Żaden, nawet najdrobniejszy kamyczek nie mógł znaleźć się poza wyznaczonym mu miejscem, ani jedno źdźbło trawy nie przewyższało wysokością innych. Czułem się nieswojo w tak z pozoru idealnym świecie. Wędrówkę umilały nam śpiewy ptaków, których gatunków nie znałem, a było ich tu mnóstwo sądząc po różnorodności barw ich głosów. Było w tym coś hipnotyzującego... Jednym słowem: pomimo całego uroku, czułem niepokój z każdą chwilą, jak zbliżaliśmy się do wieży.
W końcu ukazała się nam w całej swej wielkości. U podstawy była najszersza i z każdym piętrem jej średnica malała o parę metrów. Wysokość niczego sobie, jakieś sto razy wyższa od całej naszej czwórki, gdybyśmy postanowili stanąć jedno na drugim. Sądząc po niewielkich okienkach, w środku musiało być dość ciemno, chyba że właściciel pokusił się o dodatkowe źródła światła. Jedynym wyjątkiem były najwyższe piętra. Tam okna były największe, właściwie pewnie można by je nazwać drzwiami, gdyż wychodziły na obszerne balkony otaczające wieżę dookoła.
Bez słowa weszliśmy do środka...

<Mam nadzieję, że może być... :P Kto dokończy? Co chcecie, żebyśmy tam znaleźli? :D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz