Gdy wszedłem w głąb parku, zobaczyłem Starshine z trudem łapiącą oddech przy ławce!
Podbiegłem do niej szybko.
- Starshine, co ci jest?! - spytałem przytrzymując ją, bo właśnie miała się przewrócić.
- O! Hej... Grell... powiedziała dusząc się - ...Le... Lemoniada! Otrułam się...!
- Lemoniadą? - spojrzałem na nią pytająco.
Nagle usłyszałem za sobą szyderczy śmiech. Za nami stała... Eden!
- Miałaś nie wracać, wiedźmo! - syknąłem.
- Nie tak łatwo mnie zabić, kotku... - oparła się o drzewo spoglądając na mnie lekceważąco - To ja zmieniłam postać i dałam jej tę truciznę... Ale cóż, to Trupie Wino, już za późno, by cokolwiek zrobić... - rozłożyła ręce i zacmokała z udawanym smutkiem.
Zacisnąłem zęby. Posadziłem Starshine na ławce i wyciągnąłem piłę łańcuchową.
- Zaraz zginiesz, przestań się szczerzyć! - ryknąłem na nią, a przechodnie zaczęli robić to, co dla nich typowe. Strzelać nam focie, dzwonić po reporterów, a także wzywać policję, straż pożarną i pozostałych.
- Asorta diya! Lasciare che il tempo sia! - zawołałem i wprawiłem wszystkich nie wplątanych w zdarzenia ludzi w stan hibernacji.
- Nie pokonasz mnie, a moja śmierć nie odda życia Starshine! - powiedziała wiedźma.
- Zobaczymy! - wrzasnąłem i rzuciłem się na Eden z moja kosą.
Umiejętnie uniknęła mego ciosu. Starshine już nie wyrabiała, powoli zamykała oczy... A ja dalej walczyłem z Eden. Odebrano mi siostrę, Wolpyx'a porwała jego demoniczna rodzinka, a teraz Eden otruła Starshine!
Nie pozwolę, by uszło na sucho tej wrednej babie.
Po piętnastu minutach wyczerpującej walki udało mi się wreszcie zadać śmiertelny cios czarownicy.
Zebrałem jej nagranie i odesłałem Williamowi, który najprawdopodobniej ją utylizuje. Na sam dobry koniec spaliłem wiedźmę, żeby nie miała możliwości ponownego ożycia i narobienia jeszcze większych plugastw.
Stałem zdyszany patrząc na jej prochy, gdy nagle usłyszałem, jak Starshine opada płasko na ławkę. Podbiegłem do niej.
- Starshine, słyszysz mnie? - nachyliłem się nad pobladłą nieszczęśnicą.
Ona otworzyła oczy, na jej ustach zamajaczył drżący uśmiech.
- Zabiłeś ją... Wiesz, że od dawna brałam z ciebie przykład? - wyszeptała.
- Wiem... - zamknąłem oczy, cały ociekałem krwią mojej ofiary. Stróżka czerwonej cieczy, która skapnęła mi z okularów wylądowała na policzku umierającej.
- A teraz umieram... - powiedziała - ...Powiedz wszystkim, że są wspaniali... Do tego napromieniowałam się tym pyłem, który miał być lekarstwem dla Wolpyx'a, ale wątpię, że coś mu pomoże... - kontynuowała ze smutkiem - Życzę tobie i Lyce wszystkiego dobrego, oraz Rose i jej dziecku... - wyszeptała - ...Usiądź tutaj.
Zrobiłem to, o co mnie prosiła. Miałem ochotę płakać, gdy na nią patrzyłem. Ogólnie rzecz biorąc w przeciągu ostatnich dni łzy przelewały się na przemian ze śmiechem.
- Co mogę dla ciebie zrobić? - spytałem, a oczy zabłysnęły mi neonowym blaskiem, rozwiałem wszystko w nicość, w którą zwykłem brać umierających - Mogę darować ci życie i narazić się pozostałym...
Starshine spojrzała na mnie gasnącymi oczami.
- Nie... Ja po prostu chcę, żebyś przeprowadził mnie na drugą stronę... - zaśmiała się cicho - ...Pomyśleć, że przyjaźnię się ze śmiercią... Ale nie martw się, spotkam się z Axaną. Wiem, że umarła...
Zamknąłem oczy i z ciężkim sercem przyciągnąłem jej gasnący płomień życia.
- Nie będę kroił cię kosą, nie poczujesz nawet tego, jak odchodzisz... - ująłem światełko delikatnie w dłonie - Jesteś gotowa? - wstrzymałem oddech, żeby nie wybuchnąć płaczem i się nie wahać.
- Jestem... Żegnaj, przyjacielu...
- Ty zawsze byłaś dobrą przyjaciółką - zamknąłem oczy - Żegnaj... Na pewno dojrzysz światłość. Tam gdzie księżyc kończy swój bieg i nie ma cierpienia - mówiąc to zdmuchnąłem płomień Starshine, która wyszeptała na koniec słowa podziękowania. Jej głowa przechyliła się bezwładnie na bok, a ona sama zmieniła się w wilka. Ciemność się rozwiała, a ja wziąłem martwą Starshine na ręce. Zaczął padać deszcz,
a czarownica, którą zabiłem wsiąknęła w ziemię. Nie zdjąłem z przechodniów czaru, przez który stracili świadomość. Zaniosłem martwą Starshine pod rzeźbę stojącą w środku parku. Była zadedykowana wszystkim, którzy zginęli nagłą, niespodziewaną śmiercią.
Pochowałem tam waderę. Stałem przy jej nagrobku przez chwilę. Urwałem jedną gałązkę z kwitnącego drzewa wiśni, które rosło obok mnie i położyłem ją na grobie.
- Żegnaj... Starshine... - powiedziałem z ciężkim westchnieniem i ruszyłem przed siebie kontynuować mój majowy spacer w deszczu... Na opustoszałych, cichych jak cmentarz, mokrych ulicach... Ciszę przerywało tylko nostalgiczne bębnienie deszczu o chodnik...
< Starshine, dokończysz jak trafiasz do Elizjum, czy wolisz zostawić zakończenie takie, jakie jest? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz